Marceli Szpak dziwi się światu
Nieodżałowany Efraim Kishon popełnił kiedyś satyryczny felieton, w którym zmuszony strajkiem kierowców minister (nb. komunikacji) przeżywa niesamowitą przygodę – a mianowicie wysiada z limuzyny i chodzi sobie po Tel Awiwie, dziwiąc się jak żyją ci wszyscy ludzie w autobusach, kupujący napoje i wykonujący dziesiątki innych dziwacznych rytuałów. Ministra tego nieodmiennie przypominają jego pobratymcy – środowiska umownie kojarzone z GW, TVN, enklawami względnego sukcesu w III RP, nazywani niekiedy Panami z Meereen. Właściwie nie wiadomo, czy śmiać się (przez łzy) trzeba z tego co tak niezmiennie zadziwia i zaskakuje autorów „Gazety Wyborczej” – czy z też z ich pomysłów na zmiany.
Z zupy wzięte
Co jakiś czas GW miewa napady spóźnionego kuronizmu, czyli ktoś nagle wyskakuje z zupy i woła: „Och jejku jej, my mamy w tym kraju narastające nierówności społeczne! Och, Ach! Jakżeż mogło dojść do ich powstania, ajajaj! Rozpocznijmy szeroką debatę, weźmy dwóch profesorów, kogoś ze związku pracodawców i koniecznie, żeby ktoś był z młodzieży! Trzeba dojść skąd się wzięło w Polsce bezrobocie, bo to może mieć wpływ na to, że to biedne, nieprzytulane w dzieciństwie społeczeństwo wybiera kogo wybiera…!”. Nie trzeba dodawać, że tak ambitnie zarysowane „dyskusje” zawsze przebiegają tak samo, tzn. nawet jeśli panelistom uda się z trudem dojść do konstatacji, że np. w jakimś miasteczku było przez ostatnie dwadzieścia kilka lat strukturalne bezrobocie i może nawet niechętnie przyznają, że być może jakiś wpływ miał na to fakt, że dziwnym trafem jakoś tak zamknęła się jeszcze na początku lat 90-tych jedyna w tym mieście fabryka - to i tak ostatecznie okazuje się, że to sami ludzie są winni, bo nie zrozumieli, nie dorośli, nie dostosowali i nie zmienili tak, jak od początku było jedynie słuszne! I kuronizm się kończy, bo środowiska te nie mogą przecież wyjść poza własne ograniczenia. A skoro stworzyły III RP jako stan permanentnego kryzysu, dewastacji, rozpadu więzi społecznych, alienacji, frustracji i jeszcze braku sensownej infrastruktury – to przecież nie po to, by stan ten zmieniać. Choćby nawet niektóre skutki nie odpowiadały i samym Panom z Meereen.
I tak właśnie GW wzięła się na kolejną „wielką debatę” zagajając, że ludzie w Polsce głosują na partie protestu – bo elita pozamykała się w grodzonych osiedlach, przez co nie rozumie co lud czuje, a zatem nie umie przedstawić mu odpowiedniej oferty. A tymczasem
„gdyby gwiazdy dziennikarstwa wśród sąsiadów miały choć jednego ochroniarza, z którym czasem rozmawia się w windzie albo grilluje, nie przegapilibyśmy wielu społecznych problemów[i]”.
No cóż, so far – so good, można by uznać, że lepiej późno niż wcale – może nawet w GW ktoś coś zaczyna łapać, może więc zaraz opisze też jak doszło do faktycznej likwidacji polityki urbanistycznej w polskich miastach, przez co teraz tylko stawia się domy, ale nie ma planowania dzielnic? Może poruszony zostanie problem coraz szerzej rozwierających się nożyc dochodowych i ogólnie niskiej dostępności (zwłaszcza cenowo-kredytowej) mieszkań w Polsce? A stąd byłby już tylko dróg do wykrycia głównej gangreny naszej gospodarki, niskich dochodów ludności?
Nie, nic z tych rzeczy. Autor GW popłakując, że nie grilluje sobie z ochroniarzem rzuca, że za PRL było fajniej, wszyscy mieszkali na kupie,
„na jednej klatce schodowej profesor mieszkał z kierowcą autobusu, a kiepsko zarabiająca salowa była na tym samym osiedlu sąsiadką ordynator
” i wszyscy posyłali dzieci to tej samej szkoły rejonowej – więc teraz należy… Dać ludziom zarobić? Odzyskać kontrolę na emisją pieniądza i systemem bankowym, dając ludziom tanie kredyty hipoteczne? Rozwinąć program budownictwa mieszkaniowego? Dofinansować oświatę by przeciwdziałać zamykaniu lokalnych szkół? No gdzież! Co za durne pomysły! Należy zmusić developerów, żeby w apartamentowcach umieszczali też lokale socjalne, zabronić wspólnotom stawiania płotów i przywrócić rejonizację szkół (o której autor nie wie zresztą, że już formalnie nie obowiązuje). I od razu się wszystkim poprawi – na czele z samopoczuciem Panów z Meereen. Tzn. tej ich części zatrutej kuronizmem – czyli tym korzystającym z dewastacyjnego charakteru III RP, ale z pewnym takim zażenowaniem.
Baronowa Krzeszowska latte lewicy
Jak łatwo zgadnąć, za tymi jakże genialnymi w swej prostocie receptami obiema centrolewymi rękoma podpisała się przynajmniej część latte lewicy, a nawet – co też nie dziwi, ale jednak jest bez sensu, nawet paru rozsądnych ludzi, którzy wprawdzie wiedzą z jaką głupotą mają do czynienia, ale nie lubią płotów na osiedlach[ii]. Nie lubią skądinąd oczywiście słusznie, niesłusznie jednak mieszając problem stricte urbanistyczno-prawno-administracyjny – ze słabo albo wcale pamiętanym PRL, a wszystko w sosie własnych wizji Wielkich Reform Świadomościowo-Społecznych Służących Wykuciu Nowego Człowieka Jutra. Cy cuś w ten deseń…
Pomińmy już litościwie błędy w opisie stanu dawnej szczęśliwości, ewidentne dla każdego mającego więcej niż te powiedzmy 40 lat. Niczym więcej, tylko (a)historycznym żartem jest autorytatywne założenie wyższości PRL-owskiej metody mieszania społecznego, faktycznie obejmującej np. wymuszanie na profesorze mieszkania obok złodzieja rowerów i posyłania dziecka do klasy z osobnikami zabierającemu mu kanapki i zabawiającymi się w konkursy pierdzenia. A zatem również bezsensem jawi się mieszania krytyki grodzeń, czyli zjawiska po prostu niepraktycznego - z odwołaniem do przymusowego pseudo-egalitaryzmu PRL. To nie tylko mitologia, oparta o niepamiętanie czasów, kiedy też wierzono, że radośni lokatorzy będą spotykać się w wesołych klubach lokatora, więc nie potrzebują własnych dużych pokojów i kuchni z oknem. Mocno przesłodzona, a przez m.in. przez to nieprawdziwa wizja minionego ustroju pomija jednak także, że w sumie koegzystencja – podkreślmy, koegzystencja różnych środowisk, klask, grup społecznych, poziomów dochodowych – historycznie nie była i nie jest niczym aż tak wyjątkowym. PRL narzucał wprawdzie pewne formy, a’la „Alternatywy 4” – ale już 100 lat wcześniej technicznie w jednym domu mieszkali baronowa Krzeszowska, biedni studenci, uboga wdowa i szewc Srul w oficynie. I jakoś się jednak nie mieszali, stykając!
Co gorsza, jak wszyscy „reformatorzy społeczni”, domagający się dziś niwelowania zróżnicowania społecznego przez przymusowe wymieszane nasiedlenia - wykazują się nieprawdopodobną wręcz pogardą dla tego, czego mogliby sobie życzyć sami poddani ich eksperymentom. Wracając do przykładu z GW – to co, grillowanie z sąsiadem miałoby być obowiązkowe, czy można by zostać zwolnionym na podstawie L4 o słabej wątrobie? A równocześnie - przez autora tekstu i jemu podobnych przemawia taka sama, niby to krytykowana pogarda do proli, tylko ubrana w szaty uszczęśliwiania ich na siłę. Przepraszam, a ktoś zapytał tego przywołanego ochroniarza czy ma ochotę gadać w windzie i grillować z dupkiem z TV?
Dowcip polega też na tym, że pod pretekstem „walki o wspólnotowość” - odmawia się właśnie prawa do tworzenia i samookreślania się wspólnot,tylko dobieranych nie wg kryteriów, które sobie ktoś odgórnie uważa za słuszne.
Niestety, z dość oczywistego spostrzeżenia, że nieporęcznie się chodzi po dzielniach, gdy ci znienacka przed nosem wyrasta plot jakiejś miniwspólnotki – GW nie doszła jakoś do równie banalnej konstatacji, to skutek braku polityki urbanistycznej, którą w związku z tym można i należy usprawnić. Nie, co to – to nie! Zamiast tego będzie się nam serwować reformowanie całej cywilizacji i ludzkiej świadomość - to zaś musi się skończyć jak zwykle: na gadaniu i paru dodatkowo utrudniających ludziom życie wydumanych nakazach.
Damastes z przydomkiem Prokrustes
Czemu więc te bzdury popiera każdorazowo jakaś grupka całkiem miłych i poza tym rosnących ludzi? Ha, można by to zwalić na doktrynerstwo i dwubiegunowość, czyli dwie zmory polit-internetu w Polsce. Poza tym jednak, że niektórzy się na takie dictum obrażą – niewiele nam taka diagnoza pomoże. Zasygnalizujmy więc jedynie pewien mechanizm.
Gdzieś poza marginesem „prawdziwej” polityki jest sobie wioska, w której mieszkają smerfy… Tzn. ci koledzy wierzący i piszący solennie, że "małe zmiany niczego nie zmienią, musimy odmienić oblicze tej ziemi, walczyć o zmianę języka, przyzwyczajeń, potrzeb (na pewno urojonych, a jeszcze napewniej niewłaściwych), dokonać wielkich dzieł - niech mówią inaczej, jedzą inaczej, inaczej się poruszają i zajmują czymś innym niż teraz, to wtedy dopiero proponowana przez nas zmiana polityczna da się wprowadzić i będzie trwała!".
Ha, fakt - tak to się przecież odbywało, żeby doprowadzić nas w miejsce, w którym jesteśmy. Tyle, że trwało to dużo dłużej i podprogowo, nie nakazywano ludziom najpierw czytać romantycznych wierszy, potem latać w mini, słuchać rocka, mieć po dwa telewizory, zmieniać płeć, żreć hormony i nie mieć głów do niczego. Jasne, niektóre z tych zjawisk stymulowano TAKŻE prawnie - ale trudno oprzeć się wrażeniu, że fejzbukowi reformatorzy społeczni proponują raczej parodię niż inżynierię dusz. A ponadto jednym marzenie o Zmianie Wielkiej uniemożliwia działania bieżące - innych przeciwnie, wiara w Wielki Cel skłania do żądania czy popierania jakichś wyrwanych z kontekstu projektów typu zakażmy swego i nakażmy owo, bo w ich wymarzonym idealnym świecie takie rozwiązania by działały! Ale przecież - do cholery, w ramach jakiejś KOMPLEKSOWEJ wizji, niech by i utopijnej - a nie wyrywkowo, tu i teraz, w 2018 r. w III RP, w której to, co nie mieści się do dupy i nie gwiżdże - to na pewno polski aparat do gwizdania w dupie!
A mimo tego w głowach niektórych zachodzi mechanizm znany choćby z naszej ulubionej dyskusji motoryzacyjno-cywilizacyjną:
- Zwiększanie ilości dróg zwiększa ruch i ilość samochodów, tak?
- Ano tak.
- A posiadanie auta/dążenie do jego posiadania to objaw konsumpcjonizmu, zaś transport prywatny sprzyja zjawiskom alienacyjnym i partykularyzmowi, tak?
- No tak.
- A zatem: zmniejszmy ilość dróg, zwęźmy je i pozamykajmy, to ruch spadnie, konsumpcjonizm zmaleje i więzi powrócą, prawda?
- Ano nie. Bo to nie jest sprzężenie zwrotne i w drugą stronę żadna inżynieria społeczna nie zadziała[iii].
Podobnie jest z tekstem, od którego wyszliśmy i spontanicznymi głosami poparcia dla jego tez, bo „w sumie dobrze byłoby pokazać tym z Wilanowa!”. Gdyby GW-autor zaproponował obok/zamiast zakazu samych grodzeń np. "obniżmy ceny kredytów hipotecznych i rozpocznijmy program budowy/kupowania mieszkań socjalnych i komunalnych nie w formie enklaw" - w rezultacie zapewne zwiększyłaby się dostępność mieszkań w Polsce, spadły ich ceny itd. Zostałby więc uzyskany efekt praktyczny - i gdyby tylko (!) on był celem - można by świętować sukces. Gdyby jednak jednocześnie ktoś poczynił założenie, że „w efekcie wzrostu liczby i potanienia mieszkań - automatycznie nastąpi szybka zmiana świadomościowa i odbudowa więzi społecznych w Polsce” - to można by w takie założenie wątpić, a gdyby faktycznie okazało się błędne, w każdym razie w skali krótkoterminowej, to mimo wzrostu dostępności samych mieszkań, zwolennicy takiego poglądu uznać powinni swoją porażkę, bo potanienie i większa ilość mieszkań byłyby tylko NARZĘDZIAMI, a nie celem samym w sobie. W istocie jednak ani latte lewica, ani niby to równie anty-elitarystyczna i rzekomo pro-wspólnotowa władza - w ogóle niczego takiego nie proponują! Ani mieszkań nie będzie więcej, ani nie będą one tańsze – a nie daj Wielki Budowniczy jedynym skutkiem takiej burzy bezmózgów może być radosne przyjęcie nowej góry zakazów i nakazów utrudniających ludziom życie – bez żadnych wydumanych, choćby w założeniu najpozytywniejszych efektów społecznych!
Odalienujcie się od ludzi!
Przede wszystkim bowiem nie należy mylić faktów z utopiami i marzeniami. Wyobcowanie Panów z Meereen jest faktem. Rosnące zróżnicowanie społeczne jest faktem. Zanik polityki urbanistycznej jest faktem. Wiara w odwrócenie tego procesu arbitralnie narzucanym wracaniem do rzekomo idyllicznej PRL-owskiej rzeczywistości - jest nierealnym i przeciwskutecznym nonsensem.
Wróćmy do naszej ulubionej analogii motoryzacyjnej: najpierw rozwalili, celowo i z premedytacją transport publiczny, a teraz załamują ręce, że „smog, korki, wraki i spaliny, ojojoj, jak to się stało, może naprawimy”. Niech może niektórzy już niczego nie reperują, bo spieprzą jeszcze bardziej? To są spóźnione wyrzuty nieobecnych sumień. GW, TVN, Panom z Meereen zostaje udzielić prostej rady: Samiście się wyalienowali, sami się odalienujcie - albo nie, ale ludziom dup nie zawracajcie!
-------------------------
[i] Grzegorz Sroczyński, Wilanów to społeczny koszmar. Przez takie miejsca polskie elity stają się ślepe, Gazeta Wyborcza, 16 kwietnia 2018 r., http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,161770,23...
[ii] Jak już pisałem gdzie indziej - nie wiem czemu (pewnie przez naturalne doktrynerstwo), ale to głównie "ekolodzy" i "patrioci" dają się często łapać władzy na najdurniejsze sztuczki, popierając znienacka różne pomysły i regulacje ewidentnie szkodliwe, ale jakoś tam nawiązujące do ich mutacji zespołu afektywno-dwubiegunowego ("liberałowie" i "pobożni" mają to rzadziej, bo też i rzadko ktoś już dziś sięga legislacyjnie do miłego im arsenału pojęć). Wszystko to odbywa się to do wtóru pomruków: "my to byśmy w Wolnej Polsce/Polsce Naszych Marzeń też wydali podobny zakaz, zburzyli taki pomnik, uchwalili nawet trochę podobną ustawę..." Ale nie jesteśmy, do licha w "Wolnej Polsce Naszych Marzeń"! To jest III RP, 2018 - ze wszystkimi tego ponurymi konsekwencjami...
A przecież nadrzędną zasadą analizy skutków prawnych, jak i elementarnej analizy ryzyka musi w naszym kraju pozostawać: TU JEST POLSKA! Co może pójść ŹLE - to pójdzie...
Popieranie rozwiązań, które wprawdzie są fatalne i głupie, ale „W ŚWIECIE IDEALNYM byłyby super albo przynajmniej gdybyśmy to MY się za nie wzięli, działałyby modelowo” - to jak opowiadanie się np. za cenzurą w przekonaniu, że wprawdzie teraz cenzurują nas, ale jak już zdobędziemy władzę - to im pokażemy!
Że co, że właśnie cenzura to uniemożliwia?
A-ha...!
[iii] Nie drążąc szczególnie drażliwych dla pieszych internautów z nerwicą natręctw i mentalnych starych bab kwestii motoryzacyjnych – warto zauważyć, że wg niezweryfikowanych danych, w ostatnich latach po raz pierwszy w światach obecnego Zachodu odsetek ubiegających się o prawo jazdy nastolatków zaczyna wykazywać z roku na rok tendencję malejącą – ale wcale nie z powodu upowszechniania postaw pro-ekologicznych czy większe znerwicowanie. Oto młodzi ludzie nie wyobrażają sobie, że dłużej niż kilka-kilkanaście minut nie mogliby… korzystać z netu. Skoro więc prowadząc nie mogliby jednocześnie wrzucać fancy fotek ani oglądać śmiesznych kotów – to wolą nie posiadać uprawnień do kierowania pojazdami. A zatem to nie krucjata antymotoryzacyjna przyniosła powrót wspólnotowości i cofnięcie alienacji – ale narastanie stymulowanej wirtualem alienacji ogranicza zasięg imperium samochodów!