Co zrobiliśmy z Polską – wybór z błędów dziejowych
Jesteśmy kim jesteśmy, bo nasi przodkowie popełniali gorsze od zbrodni błędy polityczne, ciążące na całych dziejach Polski i na naszej narodowej świadomości.
Brak dynastii osłabia polskie państwo narodowe
Pisano często, że wiele historycznych, a w związku tym także świadomościowych problemów Polaków - wzięło się z braku własnej dynastii, która nam nieszczęśliwie wygasła. To prawda, część prawdy, częściowo nieprawda, czyli całe kłamstwo.
Faktem jest bowiem, że dynastia, która stworzyła państwo polskie - straciła koronę Polski po śmierci Kazimierza Wielkiego. Nieprawdą jest natomiast to, co pisze się w niemal wszystkich polskich podręcznikach, że stało się tak, bo „wygasła”.
Wygaśnięcia dynastii nie są w dziejach monarchii niczym nadzwyczajnym, linie genetyczne (zwłaszcza poddane chowowi wsobnemu) mają określoną przydatność do panowania i można wręcz w historii Europy wykreślać fazy odcinające czas egzystencji poszczególnych rodów[i]. Kluczowa różnica polega jednak na tym, że narody dojrzalsze od Polaków stając przed wyzwaniami równie niebezpiecznymi – szukały przed nimi obrony w rozpaczliwym wręcz trzymaniu się własnej dynastii, wynajdywaniu „legalnych” (czyli własnych) następców, tworzeniu całych teorii i koncepcji mających uzasadnić czemu to swój, a nie obcy ma panować – rzecz jasna z Bożej Łaski. A przecież wszystko to działo się jeszcze przed nowożytną etnogenezą! Bo to własna dynastia stawała się fundamentem przyszłego państwa narodowego. A jak postąpili Polacy?
Rzekome „wygaśnięcie Piastów” było w istocie odwróceniem się Polaków od własnej narodowej dynastii, która – już poza polskim tronem – istniała przecież jeszcze 305 lat! Dokładnie wtedy, kiedy Francuzi toczyli przez 100 lat wojnę przecież nie w imię na poczekaniu wymyślonej interpretacji Lex Salica – ale instynktownie rozumianej, choć jeszcze nie nazwanej zasady suwerenności narodowej. Tymczasem Polacy nie tyle nawet sami zawołali, co biernie pozwolili zabrać swój tron i regalia węgierskim sąsiadom[ii]. Słabym usprawiedliwieniem pozostaje przy tym, że nieco podobnie postąpili tyle mądrzejsi od nas politycznie Czesi, również niesięgający po boczną linię Przemyślidów. W przypadku zawołanego na tron praski Luksemburgów doszło jednak do ich politycznej czechizacji czy raczej trwałego powiązania wagi Czech jako skarbca, bez którego niemal niemożliwe było trwałe rządzenie Niemcami. Ostatecznie jednak i Czechów dopadły jednoznacznie negatywne skutki utraty narodowego panowania, przed którymi dwukrotnie – w XV i w XVII bronić musieli się tak gwałtownie, że niemal się unicestwiając politycznie. W polskim przypadku, choć pozornie podobnie pod rządami kolejnej, jagiellońskiej dynastii wydawało nam się, że sięgamy po pierwszoplanowe znaczenie europejskie – zabrakło trwałych elementów państwotwórczych, a państwo polsko-litewskie nie idąc ani drogą państwa narodowego (trudną w powstałych realiach), ani szlakiem monarchii wielkiego etnosu – ugrzęzło w niewydolnej, anachronicznej strukturze polityczno-społecznej.
I jak na ironię – ile razy myślano o zmianie tego stanu rzeczy, tyle razy wracano wspomnieniem do porzuconej narodowej dynastii i przyzywano jej ducha wołaniem „Piasta na tronie” – ani razu jednak… nie sięgając po Piastów żywych, z których zresztą wielu było gotowych naprawić historyczny błąd utraty polskiej korony. Zamiast tego jednak brnęliśmy w jeszcze gorszy w skutkach niż zdrada własnego domu panującego eksperyment polityczny i… geopolityczny.
Wolne elekcje oddają władzę nad Polską obcym
Nad polskim charakterem politycznym po dziś ciąży widmo wolnych elekcji.
Bo który drugi naród w regularnych odstępach czasu dobrowolnie zapraszał ościenne mocarstwa do decydowania o swoim losie, oddając w ręce ich nominantów kierownictwo spraw krajowych? I nic się pod tym względem w dzisiejszej Polsce nie zmieniło. Niby u steru (fałszywy) „Piast” za „Piastem”, a rządzą jurgielt i obce dwory...
Jak to możliwe, by relatywnie duże państwo europejskie i całkiem spory naród, bez żadnego zażenowania przez kilka stuleci swoim jedynym istotnym wyborem politycznym czyniły czy będzie nim rządził interes Wiednia, czy Paryża (a poza tym zawsze Stolicy Apostolskiej)? Wszak nawet w największych osiągnięciach Rzeczypospolitej Szlacheckiej – trudno doszukać się interesów innych niż cudze, reszta zaś była tylko heroiczną obroną przed ściąganymi w ten sposób na Polaków nieszczęściami. Polska jako narzędzie obcych– czyli stan obecny, to także mentalny skutek przyzwyczajenia uzyskanego jeszcze w XVII i XVIII wieku. Z kolei w polityce wewnętrznej Polski utrwaleniu uległ system oligarchiczny, klienckie zorganizowanie narodu politycznego, połączone z korupcją i anarchią, przy czym za dopuszczalną alternatywę dla obu tych samobójczych zjawisk – podległości obcym i wewnętrznego bezwładu - uważano jedynie dalsze pogłębianie bierności i depolityzacji narodu. To nie (tylko) niewola zepsuła Polaków, tylko to, co robiliśmy ze swoją wolnością!
Letniość dziejów Polski każe nam przemykać przez historię
Nad polską historią wisi przypadłość bycia... zbyt grzeczną. Wśród wielu elementów odróżniających dzieje Polski od innych krajów przypadków - jest brak archetypicznego Króla-Diabła. Nie mieliśmy Iwana Groźnego, Henryka VIII, ani nawet Vlada Tepesa, nie mówiąc o Ludwiku XI. Ich nędzną namiastką musiał więc okazać się... Józef Piłsudski, który mimo formalnych starań - i w tej roli wypadł nieautentycznie (w końcu całe życie tylko kogoś udawał: socjalistę, przywódcę powstania, marszałka, dyktatora, konserwatystę, żadnym w istocie nie będąc). Nie dana nam była oczyszczająca siła państwotwórczego Tyrana - stąd i państwo mamy słabe, za to z byle urzędniczyną udającym diabełka w powiatowej skali...
Jasne, niektórzy starają się napawać namiastkami – Chrobrym wybijającym zęby, podrabianiem historii Becketa, Przemysławemdręczącym Ludgardę, a z drugiej strony Leszkiem Białym uciekającym w koszulinie, Kazimierzem Wielkim głodzącym Borkowica, wreszcie palami stawianymi przez Jaremęi Czarnieckiego. Ale nie, bądźmy uczciwi - nic z tego nie odcisnęło się na nowożytnej polskości. Jeden ścięty warchoł Zborowskiwywołał taki wrzask przez stulecia, że aż się jego duch musiał ostatnio wcielić w Jarosława Kaczyńskiego i tak anarchista udaje w Polsce państwotwórcę! Byle pętak pozuje na dyktatora – i jedni się bez sensu cieszą, drudzy ponad miarę histeryzują, tymczasem naprawdę historycznie nadal biernie tkwimy w bagnie. Oto dopiero miara absurdu…
Historia Polski w wersji jakoś tam pałętającej się po naszej świadomości - jest zinfantylizowana do granic, a jej miłasiość czyni nas nieodpornymi na realnie występujące stresy i presję, rzucając od hiperentuzjazmu po depresję i histerię. Państwa narodowe, silne, powstały na gwałcie, na zorganizowanej i ukierunkowanej odgórnej przemocy, dającej organizację, dyscyplinę i niezbędną twardość. Pojedyncze, chaotyczne akty jedynie drażniły (i drażnią…) organizm narodowy[iii], tym bardziej skłaniając go do ucieczki w bierność i stazę fałszywego bezpieczeństwa. Naród zahartowany jest podobny fakirowi, któremu nie straszne ni płonące ścieżki, ni łoża najeżone ostrzami. Naród słaby piszczy po byle ukłuciu szpilką.
I zbyt chętnie chowa się wtedy w objęciach fałszywych przyjaciół, gwarantujących przynajmniej formalny spokój, równy w relacjach międzynarodowych cmentarnemu.
Fałszywy patriotyzm nie pozwala Polakom rozpoznawać wrogów
Rządzeni przez wieki przez obcych przyzwyczailiśmy się do tego (w końcu i do obozów koncentracyjnych ludzie potrafili przywyknąć…), spory toczymy co najwyżej niczym pijani niewolnicy – który pan wydaje nam się lepszy. Równie źle jednak rozpoznajemy sojuszników i wrogów ukrytych między nami. Polaków charakteryzuje ujemna zdolność analizy historycznej, przy jednoczesnym chaosie przenoszenia sympatii i antypatii do poszczególnych środowisk na zdarzenia z grup tych udziałem.
Dla przykładu:
Fakt, że Kościół katolicki często od nieprzemyślanych i szkodliwych akcji powstańczych Polaków odwodził - do dziś bywa koronnym historycznym orężem historycznie ślepych antyklerykałów[iv].
Fakt, że Żydzi polscy akcje powstańcze nierzadko czynnie wspierali - bywał w oczach naiwnych Polaków przykładem ich wielkiego patriotyzmu, a nie powodem, by realnym, czyli co najmniej podejrzliwym okiem na powstania spojrzeć.
Stąd do dziś łatwiej w Polsce być naiwnym antyklerykałem - niż uświadomionym żydorealistą…
A już niemal niemożliwe staje się znalezienie kogokolwiek, kto potrafi, chce i uważa za możliwe myślenie w kategoriach narodowych. Jasne, to nasze własne grzechy i słabości, ale warto też zrozumieć - jak obciąża nas dziejowe dziedzictwo, ten cały historyczny bagaż, każący w błędach widzieć sukcesy, a w słabościach powody do chwały. Fałszywa historia wciąż dusi naszą narodową świadomość, skazując na małość, słabość i naszą ukochaną bierność. Tymczasem prawdą jest, że Polacy po tysiącu trudnych lat zasługują na spokój – ale takowy nikomu nie jest dawany za darmo. Trzeba umieć go zdobyć – bywa, że siłą, a zawsze prawdą. Także prawdą historyczną.
[i]Co zresztą niekiedy, choćby ze względu na natężeniu - bywa pożywką dla lepszych i gorszych teorii alternatywnych, czasem trudno wręcz bowiem uwierzyć w ten upór w… niepłodzeniu potomków, tych następujących po sobie braciach umierających ledwie po kilku latach panowania itp.
[ii]Nasza historiografia uśpiona anachroniczną legendą bratankostwa polsko-węgierskiego w ogóle woli pamiętać okres przeszło 100-letniej dominacji węgierskiej nad ziemiami polskimi jako przykład „bezinteresownej pomocy Budy”. Ot, kolejny przykład infantylizmu naszego dziejopisarstwa
[iii]Ciekawe, że nastawienie to stało się udziałem nawet… rządów komunistycznych w Polsce. Po realizowanych bez większego przekonania świadomościowo-historiograficznych eksperymentach stalinowskich – polscy komuniści z wyraźną ulgą odcięli się od dziedzictwa takiego choćby Szeli, co istotnie odróżniało PRL choćby od lubującego się we wszelkiej maści krwawych buntach chłopskich Związku Sowieckiego. A więci prawica, i lewica w Polsce nie chciały swoich Diabłów!
[iv]Co oczywiście nie zmienia faktu, że Kościół katolicki nie różnił się istotnie od innych zewnętrznych ośrodków władzy starając się wykorzystać Polskę jako narzędzie własnych interesów – zwłaszcza w polityce wschodniej. W efekcie np. gdy jeszcze w XVI wieku mogliśmy trwale zlikwidować lub choćby strategicznie osłabić zagrożenie moskiewskie drogą zbrojną – Rzym narzucał nam pośrednictwo, pokój i koncyliację, a kiedy w wieku XVII faktycznie zostały nam tylko układy i droga do współdziałania polsko-moskiewskiego – jezuityzm narzucił nam wojnę na Wschodzie. Co najmniej równie dotkliwy dysonans ten okazał się w ostatnim ćwierćwieczu XX wieku…
Do dziś zresztą przekonanie o pewnej… przezroczystości, nieistnieniu polityki kościelnej zasadniczo odrębnej (co nie zawsze oznacza, że przeciwnej) co do celów od polskiej, narodowej – jest jedną z największych słabości polskiej myśli politycznej.