Polska, Unia, Ameryka
Żeby dobrze zrozumieć sytuację geopolityczną Polski ostatnich 29 lat – musimy uświadomić sobie, że przez cały ten okres dla elit III RP jedynym dopuszczalnym programem była przynależność państwa do struktur zachodnich.
Nie ma życia poza UE i NATO?
Nie było i nie ma pod tym względem większych różnic między głównymi partiami politycznymi, a publiczne zakwestionowanie członkostwa Polski w Unii Europejskiej i NATO oznacza postawienie się poza głównym nurtem politycznym, atak, a w najlepszym razie wyśmianie przez media i uznanie za „niebezpiecznego oszołoma”. W przypadku zaś, gdy przedstawia się alternatywę dla podporządkowania Zachodowi – wówczas oskarżenia stają się jeszcze poważniejsze, aż po zdradę stanu i szpiegostwo włącznie. Doświadczył tego zwłaszcza Mateusz Piskorski, który od dwóch i pół roku znajduje się w areszcie właśnie za wskazanie jak uzależnienie od struktur zachodnich skutkuje eksploatacją gospodarczą Polski i zagrożeniem bezpieczeństwa państwa polskiego. Jak widać więc – nie ma miejsca na inną krytykę niż taka, która chwali i wzmacnia „sojusze” w ramach UE i NATO.
Kaczyński – człowiek obcych interesów w Polsce
Oczywiście bowiem w obrębie opcji zachodniej – zdarza się zróżnicowanie akcentów. I tak, jeszcze w latach 90-tych za „partię niemiecką” w Polsce uchodziło Porozumienie Centrum, ówczesna partia Jarosława Kaczyńskiego, dziś lidera rządzącego Prawa i Sprawiedliwości. PC powstało na zlecenie i za pieniądze Fundacji Adenauera, finansowego ramienia niemieckiej CDU, a sam Kaczyński zabiegał o jak najlepsze zabezpieczenie interesów niemieckich w Polsce. To w wyniku przemian gospodarczych lat 90-tych lobbyści niemieccy w Polsce zlikwidowali większą część polskiego przemysłu potencjalnie konkurencyjnego dla Niemców, a jego resztę (np. znaczną część cukrownictwa) przejęli, pozostawiając na terytorium RP mało skomplikowane montownie, za to ściągając do siebie polskich gastarbeiterów. W efekcie pod względem ekonomicznym Polskę należy obecnie traktować po prostu jako część Wielkich Niemiec – i to jest to skutek m.in. starań Kaczyńskiego.
Z kolei od strony politycznej – to również Jarosław Kaczyński i jego brat, prezydent Lech Kaczyński są odpowiedzialni za podporządkowanie Polski Unii Europejskiej przekształconej w wyniku wejścia w życie Traktatu Lizbońskiego w superpaństwo. Tylko narody Europy Wschodniej bywają oszukiwane, że UE pozostaje nadal tylko związkiem suwerennych państw, niczym EWG w czasach de Gaulle’a i Adenauera. Na Zachodzie nikt nie bawi się w takie propagandowe wygibasy – UE jest państwem, bo ma atrybuty państwa: ludność, określone terytorium, wyznaczoną władzę wykonawczą, osobowość prawną i zdolność do utrzymywania do utrzymywania stosunków z innymi państwami, a przede wszystkim stanowi prawo bezwzględnie obowiązuje na terytorium Unii. Tego ostatniego doświadczyła właśnie… Polska, próbująca zmienić niektóre przepisy dotyczące organizacji własnego sądownictwa. Europejski Trybunał Sprawiedliwości po prostu uznał, że takie przepisy obowiązywać nie mogą – więc nie obowiązują. Paradoks polega na tym, że polityka wewnętrzna Kaczyńskiego w Polsce została w ten sposób skompromitowana w wyniku regulacji obowiązujących w Polsce… dzięki Kaczyńskiemu!
Dopiero wiedząc to wszystko trzeba uświadomić sobie, że nie można ani Prawa i Sprawiedliwości uważać za „partię antyeuropejską”, ani Jarosław Kaczyński w najmniejszym nawet stopniu nie jest przeciwnikiem Unii Europejskiej. Przeciwnie – gdyby Kaczyński nie przejął i nie spacyfikował realnie anty-europejskich nastrojów w Polsce, z pewnością byłyby one silniejsze, a w każdym razie możliwe byłoby realne oszacowanie wszystkich skutków przynależności Polski do UE, zwłaszcza tych negatywnych. Kaczyński i PiS skrupulatnie pilnują jednak, by Polacy mogli sobie wprawdzie ponarzekać rytualnie na brukselską biurokrację – i by dokładnie nic z tego geopolitycznie nie wynikało. No chyba, że…
Szybkie zyski Ameryki
No właśnie. Faktycznie jednak, istnieje czynnik, który może jeśli nie naruszyć, to poważnie zachwiać niewzruszoną dotąd pro-europejską lojalnością polskich elit. Chodzi oczywiście o nadrzędną zwierzchność Stanów Zjednoczonych. Jest to rozróżnienie stosunkowo nowe w geopolityce Zachodu, dotąd bowiem występował on nie tylko jako całość, ale i jakoś jedność interesów. A zatem skoro na przykład Polska znalazła się gospodarczo w strefie niemieckiej, a politycznie stała się częścią państwa UE – to stało się tak tylko dlatego, że zgodę na to wyrazili Amerykanie. Jasne, stolice europejskie, zwłaszcza Niemcy cieszyli się pewną autonomią, pewne interesy mogli sobie robić samodzielnie (np. energetyczne z Rosją), nie wszystkie inicjatywy Amerykanów trzeba było popierać jednomyślnie (jak było np. z atakiem na Irak – wszystko to były odstępstwa dopuszczalne, bo nie naruszały podstaw amerykańskiej hegemonii na świecie. Sytuacja uległa jednak pewnej zmianie wraz z nową administracją w Waszyngtonie.
Prezydent Donald Trump reprezentuje grupy interesów po pierwsze nastawione na krótkoterminowe zyski, a ponadto świadome, że czas bezwarunkowej dominacji USA się kończy. Autonomię europejską miałoby więc zastąpić bezwzględne posłuszeństwo, oczywiście finansowe, w obowiązującej dziś strategii nie ma też miejsca na teatr pozorów i udawanie, że kolonialne zależności są jakimiś „sojuszami”. – Jesteśmy najpotężniejsi więc musicie nam płacić! – mówi otwartym tekstem Trump, a jednym ze środków jego nacisku na europejskie kolonie, nieco zaskoczone zmianą form hegemonii – są oczywiście bezpośrednio, ręcznie zarządzane państewka środkowej Europy, w tym Polska, Rumunia i kraje bałtyckie. Nie mają one wprawdzie samodzielnego znaczenia politycznego, ale jako część państwa europejskiego mogą sabotować je od wewnątrz, zmuszając do szybszego podporządkowania rozkazom z Waszyngtonu.
Interes Europy a interesy Ameryki – sprzeczność systemowa
Tak się sprawy mają m.in. z kwestiami obronności czy energetyki unijnej. I znowu – przypomnijmy, to Jarosław Kaczyński był największym zwolennikiem armii europejskiej, dopóki był to postulat amerykański, mający odciążyć i uzupełnić obecność USArmy w Europie. Teraz jednak program ten nie odpowiada sponsorom Trumpa, którzy chcą utrzymania i zwiększenia obecności wojskowej USA na świecie – i zwiększania opłat za tę obecność ściąganych z krajów okupowanych. W takiej wizji armia europejska staje się konkurencją, nie tyle militarną, co finansową. Podobnie rzecz się ma z energetyką – Kaczyński i Polska domagali się wspólnej polityki energetycznej UE, dopóki wydawało im się że musiałaby być ona jednoznacznie antyrosyjska. Teraz jednak Polska i Litwa samotnie znajdują się w opozycji do interesów energetycznych reszty kontynentu, najostrzej więc występują przeciw suwerenności energetycznej Europy, domagając się jej podporządkowania dyktatowi amerykańskiego LPG i saudyjskiej ropy.
Kaczyński i polski rząd nie tyle więc są antyeuropejscy – tylko chcą, by Europa nadal była amerykańska.Taką nadal będą popierać bezwarunkowo i bezwzględnie. Nie trzeba też dodawać, że Amerykanie nie mają dla Polski żadnej alternatywnej oferty. Gdyby taka istniała, tzn. gdyby Trumpowi naprawdę zależało, by Warszawa awansowała do statusu kolonii bezpośredniej, wówczas jego wystąpienie w polskiej stolicy nie składałoby się z garści frazesów, tylko dałoby się wycenić w miliardach amerykańskich inwestycji. USA jednak nie wożą już pieniędzy po świecie, oni je ze świata gwałtownie, rabunkowo zbierają. Nikogo więc nad Potomakiem nie obchodzi w jak poważne kłopoty wpadnie polska gospodarka w wyniku sporów amerykańsko-niemieckich, czy przepłacania za amerykański gaz.
Wszyscy kopią Polskę
Czy więc Unia Europejska może się rozpaść? Owszem, gdyby takie polecenie przyszło z Ameryki. I gdyby Amerykanie uznali, że lepiej swoich amerykańskich lokajów zorganizować osobno, zamiast wykorzystywać do politycznego terroryzowania reszty służby. Na razie jednak niewiele argumentów wskazuje na realność takiego scenariusza, Waszyngton woli bowiem po staremu doić wszystkich – zwłaszcza tych bogatszych. Bądźmy bowiem realistami, niby co można by jeszcze zabrać tym biednym?
Nie ma też w rządzie w Warszawie woli innego niż tylko pustosłowny opór wobec rządów unijno-niemieckich (nawet w imię Ameryki). Przegrana PiS-u i Kaczyńskiego w sprawie reformy sądów dowodzi bowiem, że nawet w gębach rządzący Polską już nie są dość mocni. Jednocześnie bowiem Polskę upokorzyła i Unia, przypominając o swojej nadrzędności – i Ameryka, która ustami swojej warszawskiej ambasador przypomniała, że jest jeszcze ważniejsza, wobec czego rząd ma się nie ważyć nawet krzywo spojrzeć na media należące do amerykańskiego kapitału. O jakiejkolwiek samodzielności Polski nie może więc być nawet mowy. Polska nie jest podmiotem, tylko przedmiotem polityki międzynarodowej. To piłka, którą wszyscy kopią, a nie gracz.
No chyba, że zmienimy boisko…
Rosyjskojęzyczna wersja tekstu ukazała się na portalu: https://novorosinform.org/