"Izrael", V4 i polska samotność

28.02.2019

Propagandyści PiS-u, zwłaszcza operujący na polu upiększania skutków polityki zagranicznej tej partii – nie przyswoili widać zasady, którą (często nader boleśnie) wpaja się już kilkuletnim dzieciom, a mianowicie: Nie kłam, jeśli wiesz, że twoje kłamstwo może wyjść na jaw już za chwilę.

Podliczmy bowiem ostatni bilans świata wg PiS:

  • • odbyta pod dyktando "Izraela" konferencja bliskowschodnia była sukcesem Polski,
  • • a natychmiastowy konflikt z tymże "Izraelem" i formalnie nieodbyty szczyt V-4 też są sukcesem Polski?

Cholera, zawrót głowy od sukcesów...!

W dodatku „nasi sojusznicy” na znak solidarności z Polską udali się do Tel Awiwu zapewniać, że z Polakami nie mają nic wspólnego… Tak, tak, jasne – to nie był żaden szczyt - Bibi Netanyahu z każdym z solidaryzujących się z Polską premierów V3z4 – stuknął się przecież wódeczką bilateralnie... Bądźmy jednak poważni - skoro czołowi politycy Węgier, Czech i Słowacji rozmawiają w obecnej sytuacji mimo to z „Izraelem”, a nie z Polską, nieważne w jakim "formacie" - to znaczy, że to Polska, a nie „Izrael” jest międzynarodowo osamotniona

Od początku zresztą licznie na ową mityczną solidarność – było dowodem nie tylko na chciejstwo, ale i na kompletną amatorszczyznę PiS-u w sprawach międzynarodowych. Wszak taki Andrej Babiš cały czas wyrażał co najwyżej niechęć swojej macierzystej międzynarodówki liberalnej personalnie wobec premiera „Izraela”, a jego kraj nieodmiennie prowadzi intensywną politykę zwalczania importu z Polski żywności i wyrobów spożywczych. Victor Orban z kolei kontynuując swoją krucjatę przeciw Sorosowi – zabezpiecza się przed oskarżeniami o antysemityzm utrzymując bliskie relacje z konkurencyjnymi frakcjami syjonistycznymi, zaś od władz w Warszawie odróżnia go też umiejętne lawirowanie między USA, Europą, Rosją, Turcją i innymi. Nawet malutka Słowacja wydaje się mieć większe pojęcie co się naprawdę na świecie dzieje, a przede wszystkim wyższe poczucie własnej wartości – niż neo-mocarstwowa III RP pod rządami PiS.

Niestety, tak zwana Grupa Wyszehradzka to zawsze był tylko produkt zastępczy, geopolityczno-podobny, mający na potrzeby wewnętrzne pozorować, że Polska w ogóle prowadzi jakąś politykę zagraniczną. Teraz nagle wszyscy płaczą, że „V4 umarło – Polska zdradzona!”, a przecież wystarczy odpowiedzieć na proste pytanie: jak mogło umrzeć coś, co nigdy nie żyło? Jak mogły „zdradzić Polskę” państwa, które do niczego się Polsce nie zobowiązywały, niczego nie były nam winne i niczego nie obiecywały? Premierzy Orban, Babiš i Peter Pellegrini to przecież nie wyborcy PiS-u, wiedzę o świecie nie czerpią z polskiej telewizji i nie mylą płytkiej propagandy z realną polityką. A takiej III RP na arenie międzynarodowej już od dekad nie prowadzi. W dodatku przecież V4 tak, jakby istniało… Tylko tym czwartym, czy może nawet pierwszym – jest teraz „Izrael”…

Siła, a nie „racja

Gorszych wiadomości jest oczywiście jeszcze więcej. Tak, jak oficjalna Warszawa nie umiała reagować na bicie podczas szczytu bliskowschodniego – tak i dziś bita jest bez gardy. Świadczy o tym tak najpierw nakłamanie, że „szczytu nie będzie”, potem opowiadanie o żydowskiej policji w gettach, a następnie histeryzowanie nad „zdradą sojuszników”. Po raz kolejny dowodzi to, że PiS-u w istocie nie interesuje co się dzieje zagranicą – bo przecież w tej sprawie i tak zadzwonią Amerykanie, cała para idzie więc tylko w krótkoterminowe PR-owe geściki na potrzeby krajowej polityki wyborczej. 

Jaki bowiem przekaz wychodzi z Polski zagranicę? Brakowi realnego przeciwdziałania „izraelskiej” agresji – towarzyszą zachowania co najmniej infantylne. Czy bowiem najlepszą metodą zbudowania realnego partnerstwa środkowo-europejskiego, przy jednoczesnym przekonywaniu „Izraela”, że to my jesteśmy ci fajni – naprawdę jest przypominanie, że Węgry i Słowacy kolaborowali podczas wojny z Niemcami, a Czesi im się poddali? Czy oburzając się (słusznie!) na młotkowanie Polski zarzutem antysemityzmu – naprawdę obronimy się samemu uczestnicząc w takich samych nagonkach na inne narody?

Dorośnijmy wreszcie! Polityka międzynarodowa nie opiera się na racji, tylko na sile. Syjoniści i Amerykanie mogą z nami robić co chcą nie, bo nie wiedzą o głębokiej słuszności naszych poglądów i historii – tylko dlatego, że jesteśmy słabi. Słabi – bo osamotnieni. I to na własne życzenie… Skoro bowiem straciliśmy nawet wyimaginowanych sojuszników – może już czas rozejrzeć się za prawdziwymi, to jest takimi, z którymi mogłyby nas połączyć interesy, a nie propaganda?

Oni nam pogrom – my im bojkot?

Oczywiście, gestów propagandowych też lekceważyć nie można – a nawet wypadłoby wreszcie użyć takowych do obrony polskich pozycji. Chociażby, tak niczego nie sugerując - może to jest moment, żeby rozważyć także zbojkotowanie Festiwalu EUROWIZJI w Tel Awiwie?

No dobrze, szczyt V-4 TEORETYCZNIE się nie odbył. I CO? Już zdążyliśmy się dowiedzieć, że to „kolejny sukces rządu”. Litościwie pomińmy, że przecież sam pomysł spotykania się przywódców państw Grupy Visegradzkiej akurat w „Izraelu” od początku był z gruntu idiotyczny i szkodliwy – więc wycofanie się z niego nie tyle byłoby sukcesem, co po prostu jakimś nieśmiałym zawróceniem w stronę normalności. Nie mamy jednak do czynienia nawet i z tym. Nasi rzekomi partnerzy z Europy Środkowej udali się wszak do Tel Awiwu – a zatem okazali raczej solidarność z atakującymi Polaków politykami żydowskimi, nie zaś z Polską. Visegrad jak nigdy nie był żadnym realnym tworem (geo)politycznym – tak nadal nim nie jest, III RP nie odgrywa w nim żadnej przywódczej roli i nadal nic jej na niwie międzynarodowej nie wychodzi.

W dodatku po raz kolejny – dyplomacja Warszawy okazała się być nie tylko wyłącznie reaktywna, ale także całkowicie nieprzygotowana do tego, co dzieje się wokół Polski i wobec Polski na arenie międzynarodowej. Rząd i MSZ nie umiały zareagować na serię ciosów poniżej pasa otrzymanych podczas konferencji bliskowschodniej i zaraz po niej. Nawet wymuszona rezygnacja z wizyty w Tel Awiwie – była spóźniona i za słaba. Przypomnijmy, bezpośrednio po „izraelskim” nokaucie nie było wątpliwości, że polska reakcja powinna być znacznie silniejsza i godna – polegać na wydaleniu „izraelskiej” ambasador, obniżeniu rangi stosunków, słowem być czymś więcej niż tylko dyskretnym otarciem żydowskich plwocin z twarzy polskich prominentów. Nic takiego jednak nie nastąpiło, premier i rząd wydają się być pewni, że znów udało im się tanim kosztem usatysfakcjonować polskie Honorki, sprawa przysycha i tylko zostaje im modlić się, żeby Amerykanie i Żydzi zbyt szybko znów ich publicznie nie zgnoili i nie kazali wszystkiego odszczekać (jak przy nieszczęsnej ustawie IPN-owskiej). I pewnie mają rację, nikt nie lubi przecież pamiętać topienia głowy w kiblu, więc i Polacy starają się szybko wypierać detale relacji amerykańsko-żydowsko-polskich.

Tymczasem Polska jednak zrobić coś powinna, bo choć prestiż międzynarodowy to sprawa dość sztuczna i umowna – to jedna państwo i naród tracące twarz są narażone na ponoszenie zupełnie realnych dalszych kosztów. Skoro zaś władz III RP nie stać na dokonanie niczego konkretnego – może niech chociaż odwołają się do gestów? Wszak przynajmniej w tym zawsze starały się specjalizować…

Nie jechać do Tel Awiwu

Okazja trafia się niedługo i zupełnie niezależnie. 14, 16 i 18 maja 2019 w Centrum Konferencyjnym w Tel Awiwie odbędzie się szopka znana jako Konkurs Piosenki EUROWIZJI. Nie ma żadnego powodu, byśmy w tym roku uczestniczyli w tym… wydarzeniu.

Przypomnijmy oczywistości. Konkurs EUROWIZJI jest w sposób oczywisty tworem propagandowo-politycznym, a nie (tylko) kulturalno-rozrywkowym. Niczym na wyborach miss świata – albo jakieś państwo kupuje zwycięstwo swojego reprezentanta, czy to z powodów prestiżowych, czy żeby pochwalić się nowowybudowanym centrum festiwalowym itp. – albo się dany kraj i/lub wykonawcę nagradza z pobudek ideologicznych: bo jest facetem przebranym za babę, Ukrainką czy Żydówką. 

W tym przypadku „Izrael” udowadnia po prostu swój specjalny status, mający dawać mu prawo do współdecydowania o sprawach europejskich (tak, tak: skoro uczestniczy w europejskiej inicjatywie medialnej, to przecież jest państwem europejskim – co z tego, że w Azji! I w sprawy europejskie będzie się jeszcze intensywnie wtrącać). Nadto zaś – ściąga europejskie reprezentacje, nawet w tak gównianej dziedzinie, jak piosneczki szóstego sortu, by okazać międzynarodowe wsparcie dla własnej polityki, tak bliskowschodniego podżegactwa wojennego, jak w szczególności terroru wymierzonego w prawdziwych gospodarzy tych ziem, Palestyńczyków. A przecież ani nie potrzebujemy „Izraela” w Europie (nie po to przed wojną polscy narodowcy patrzyli życzliwie na syjonistów, żeby ci się z powrotem zebrali tu, skąd mieli wyjeżdżać), ani nie mamy powodów, by popierać mordowanie palestyńskich dzieci. Po co więc mielibyśmy w takiej hucpie uczestniczyć? Tym bardziej, że w ogóle pokazywanie się na terytorium syjonistycznego tworu okupacyjnego jest po prosu niestosowne, a jego bojkot - winien być wyborem naturalnym i powszechnym. Zwłaszcza wobec ostatnich (?) wydarzeń i stałej, jawnej wrogości Tel Awiwu wobec Polski.

Bojkot EUROWIZJI miałby też tę dobrą stronę, że nie skazywałby bynajmniej Polski na osamotnienie. Przeciwnie, na Zachodzie Europy ruch bojkotowy rośnie w siłę, skupiając nie tylko organizacje społeczne i polityczne tradycyjnie niechętne polityce Tel Awiwu i/czy pro-palestyńskie – ale i szerokie kręgi społeczne, które syjonizmem się po prostu brzydzą. Polska nie ma dobrej opinii międzynarodowej, uznawana jest za kraj skompromitowany lokajstwem wobec USA i korzeniem przed „Izraelem”. Ostatni PiSk premiera Morawieckiego niczego w tym zakresie nie zmieni. Trzeba więc walnięcia w stół – nawet szklany, żeby huku było więcej. EUROWIZJA (mimo swej bzdurności) nadaje się do tego doskonale.

Mówiąc prościej – albo zamiast tych miłych ludowych dziewczątek wyślijmy do Tel Awiwu SZTORM’68, albo tam nie jedźmy, wypowiadając i realizując wreszcie jedno mocne słowo: BOJKOT.

Tusk wart Kaczyńskiego

Jak jednak władza miałaby być twarda międzynarodowo, skoro w Polsce spotyka się co najwyżej z przejściowym szokiem i nader powierzchowną krytyką. Wprawie z kompromitacji PiS-u postanowiła skorzystać establishmentowa opozycja, zawsze przecież kokietująca swoim rzekomym obyciem międzynarodowym, brylowaniem na światowych salonach i dyplomatycznym sznytem, jednak przypomina to jedynie sytuację, gdy przed wojną Poalej Syjon – Lewica naparzał się niekiedy z Poalej Syjon – Prawica. Podobnie dziś nagle przed złym Netanyahu zaczęła osłaniać nawet dobra GW. Jakby to była aż taka różnica, którą kieszeń opróżnią nam najpierw…

W istocie zresztą lider tych środowisk, Donald Tusk od razu niemal pokazał jak naprawdę wygląda „lepsza alternatywa” dla PiS-owskiej nieudolności i służalczości międzynarodowej. Swoim multijęzycznym płaszczeniem się przed Ukraińcami – „prezydent Europy” niemal pomógł schować kaczyńskie płaszczenie się przez "Izraelem" i Waszyngtonem... Widać dawni towarzysze z PC-KLD zawsze będą trzymać się razem! 

"Ukraińcy są inspiracją dla nas wszystkich. Kiedy potrzeba, są bohaterscy. Kiedy indziej - są pragmatyczni i twardo stąpający po ziemi" – ogłosił Tusk, a miliony potomków polskich Kresowian mogłyby dodać: Tak, zwłaszcza po Ziemi Wołyńskiej... Znany ze swej uczuciowości Tusk rzucił się też na kolana przed pomnikiem tak zwanej „Niebiańskiej Sotni”, czyli mitu założycielskiego kijowskiego Euromajdanu – choć nigdy mu się piłkarskie krzywe nóżki nawet nie zgięły w pobliżu któregoś z monumentów upamiętniających Polaków pomordowanych na Kresach przez ukraińskich nazistów. Nota bene można przy tym przypomnieć, to właśnie tuskowe władze były podrzędnym podwykonawcą prowokacji na Euromajdanie, miałby więc Donek podstawy, by przepraszać za własne grzechy wobec Ukrainy, nie wrabiając w to jednak jeszcze głębiej Polski i Polaków.

PiS bez jarłyku?

Wystąpienia te potwierdzają po pierwsze oczywistą komplementarność kadr i zadań PO i PiS. Mogą też jednak stanowić pewien sygnał: skoro Ukraińcy nagle stawiają na „Europejczyków” (choć PiS by im pewnie oddało nawet i co najmniej jeden wieżowiec na Srebrnej) – to przecież sami tego nie wymyślili.  Ktoś im musiał kazać, a przynajmniej pozwolić na kolejne podrażnienie władz w Warszawie. Czyżby więc czas namiestnikowania PiS-u dobiegał końca?

Nie jest to zresztą jedyny powód do zastanowienia dla Polaków. Coraz bardziej oczywista samotność Polski niesie za sobą wprawdzie rosnące koszty i realne zagrożenia – może też jednak stanowić unikalną (bo może ostatnią…) okazję do refleksji na kilka podstawowych tematów:

Co zrobiliśmy ze swoją niepodległością?

Jak realnie możemy zabezpieczyć nasze interesy i bezpieczeństwo Polski?

Jaką przyszłość budujemy (?) i zostawimy następnym pokoleniom?

I najważniejsze: Co dalej?