Sens BREXIT-u według Monty Pythona
Zarówno meandrowanie rządu Teresy May, jak i działania organów europejskich - ostatecznie potwierdzają jedynie słuszną odpowiedź na pytanie: Czym naprawdę jest BREXIT?
Sztuczką.
Rycerze, którzy mówią NO
W istocie bowiem, po orzeczeniu Trybunału Sprawiedliwości UE - Brytyjczykom zostają trzy opcje:
· No Brexit.
· No Deal.
· No Profits.
Czyli albo całkowita rezygnacja z BREXITU (sztuczka negocjacyjna, jak zobaczymy niżej), BREXIT bez porozumienia z Unią (też raczej chwyt marketingowy) albo wreszcie BREXIT bez korzyści, który w istocie żadnym prawdziwym -EXITEM nie jest.
Widać też wyraźnie, że z jednej strony nikomu ani w Westminsterze, ani w Brukseli nie zależy ani na cofnięciu procedury wyjścia UK z UE, ani też BREXIT ma nie odbyć się na poważnie. Deklaracja, że Londyn może jednostronnie anulować skutki referendum to wyraźny i bezczelny nacisk na szczerych zwolenników „Leave” i alibi dla popierających ten postulat nieszczerze. – Zobaczcie…- mogą dziś powiedzieć wyborcom - …musimy zgodzić się na deal, nawet niekorzystny, bo alternatywą jest podeptanie demokracji, klęska Brytanii i nasz powrót, jak niepysznych, pod skrzydła tych okropnych eurokratów…! A przecież od początku o to chodziło i tu był pies pogrzebany, że o co innego chodziło wyborcom popierającym BREXIT, a inne były intencje polityków hasłem tym szermujących.
Skecz o martwym BREXICIE
Przeanalizujmy bowiem motywy i faktyczne skutki. Część Brytyjczyków głosowała LEAVE z obawy przed imigrantami - tymczasem ich przyjmowanie nie ma większego związku z przynależnością do UE (podobnie jak w drugą stronę - również możliwość pracy w UK z przynależności tej nie wynika).
Farmerzy i rybacy głosowali LEAVE - pierwsi chcąc granicy celnej, której nie będzie, a drudzy zniesienia kwot połowowych, które zostaną utrzymane i ochrony łowisk, która nie zostanie przywrócona.
Brytyjczycy głosowali też LEAVE w nadziei na nowy anglosaski blok gospodarczy Trumpa- którego nie ma.
No i wreszcie zwolennicy UKIP-u i inni głosowali przeciw składce na UE, na razie utrzymanej jako opłata rozwodowa i przeciw brukselskiej biurokracji, w efekcie czego ta jeszcze skuteczniej dyktuje Westminsterowi co ma robić.
Ogólnie więc wyszło im jak k...m w angielski deszcz.
Teresa Dżabbersmok i rykoświstąkające zbłąkinie
I co gorsza, zaczynają sobie zdawać z tego sprawę, co jednak przyjmują z typowo angielską flegmą. Okazuje bowiem, że z upływem czasu bardziej od miejscowych ekscytują i zajmują się BREXITEM… mieszkający na Wyspach Polacy. A i to podchodzący z mniejszą niż poprzednio nerwowością, odkąd dominującą tendencją wśród naszych się „Polsko, wracamy!Ale tu okropnie!”,w miejsce „Ojejku, jejku, zaraz nas wyrzucą!”. Więc chociaż ciągle BREXIT w tytule przyciąga polskich czytelników – to raczej jako asumpt do spekulacje, w rodzaju „czy domy potanieją, kiedy się opłaca je sprzedać, a kiedy kupić” i tym podobne, skądinąd całkiem niegłupie rozważania.
Sami Brytyjczycy wydają się dostrzegać pozorność własnej polityki, w tym zwłaszcza rytuału parlamentarnego – choć oczywiście nie ma tego wyraźniejszych śladów w oficjalnych, nader poważnych i namaszczonych komentarzach publicznych. Przeciwnie, ich autorzy przynajmniej udają, że traktują poważnie zabiegi pani premier, analizują jej szanse na pozyskanie większości za proponowanym kształtem układu w pierwszym – właśnie przełożonym głosowaniu, liczą posłów torysowskich podpisanych pod wnioskami o zmianę przywództwa Partii Konserwatywnej, bagatelizują też okoliczność, że przecież żaden generał nie pali się, by zostać naczelnym wodzem mającym za jedyne zadanie tylko podpisać kapitulację i że nikt jakoś nie chce zabić Dżabbersmoka, bo musiałby naprawdę zająć jego miejsce itd. Słowem, i uczestnicy, i komentatorzy wydają się zdeterminowani, by cały ten cyrk doprowadzić do końca w innym typowo brytyjskim stylu: pure-nonsensie.
Same głupie kroki
Umówmy się bowiem – tylko najbardziej zaślepieni mogą mieć dziś nadzieje/złudzenia, że finałem całego procesu będzie całkowite oderwanie się UK od Unii, co przecież było fundamentem samej idei BREXIT-u. Przeciwnie, politycy wydają się testować jedynie w którym momencie społeczeństwo mrugnie, dając do zrozumienia, że ma już dość, znudziło się, uwierzyło, a w każdym razie objawia czynną czy bierną akceptację dla opcji Jakikolwiek-BREXIT-Zróbcie-Tylko-Przestańcie-Nam-Głowy-Zawracać. Mnogość rzekomych wariantów („norweski”, „kanadyjski”), liczenie w ilu głosowaniach Mayw końcu ledwo-ledwo wygra, a kiedy ostatecznie trzeba ją będzie kimś zastąpić i jednak pójść do kolejnych wyborów, wciąż wiszące kwestie północno-irlandzka i szkocka – wszystko to skutecznie męczy i nawet w relatywnie wielo-orientacyjnych i dość inteligentnych niekiedy realiach brytyjskiej polityki - skutecznie zaciemnia obraz. Bo na pewno wiadomo tylko dwie rzeczy: po pierwsze, że jakikolwiek wariant ostatecznie nie przejdzie – i tak ani nie będzie tak wielkiej tragedii, jak straszą jedni, ani też nie poprawi się tak, jak obiecują drudzy. Po drugie bowiem przecież wciąż chodzi o to samo – jak wiele trzeba/można zmienić, żeby wszystko zostało po staremu.
Always Look On The Bright Side Of…
Jest to też lekcja dla wszystkich myślących o własnych -EXITACH. Jeśli miałoby do nich dojść pod kontrolą i kierunkiem dotychczasowego establishmentu (nawet modnie podzielonego na euro-sceptyków, euro-realistów i innych takich) – wówczas cały proces będzie na niby i znowu wygra kasyno, czyli eurokraci i światowe elity finansowe. Gdyby zaś dane Wyjście miało być spontaniczne, realne i oddolne – wówczas… do niego nie dojdzie. Oczywiście dopóki świat zachowuje obecny kształt, a globalne ośrodki władzy uznają go za wystarczająco dochodowy i nie proponują czegoś nowego.
Na razie bowiem historia, polityka i prognostyka przyznają rację angielskiej flegmie. W końcu najbardziej absurdalny humor najlepiej i serwować, i przyjmować z kamienną twarzą. A cóż zabawniejszego od polityki? I Monty Pythona.