Rolnicy chcą z Rosją
- Ameryka zalewa nas dzisiaj GMO. Robią z nas najgorsze wysypisko, robią z nas bydło. Na dodatek skłóca nas z Rosją i pcha nas na Ukrainę. Kłócą nas z rosyjskimi przyjaciółmi, którzy byli ogromnymi odbiorcami naszych towarów. Dlatego każdy rolnik powinien dzisiaj pokazać Amerykanom „wała”– język chłopski nie bawi się w subtelności, a manifestacja naprawdę wkurzonych rolników to nie Wersal. Władza w Polsce ma znów kłopot z rosnącym niezadowoleniem wsi, stanowiącej dotąd bazę wyborczą Prawa i Sprawiedliwości. I może to okazać się problem na wagę porażki w jesiennych wyborach samorządowych.
Gniew trzydziestolatków
Zarówno ostatni protest producentów rolnych w Warszawie, w którym wzięło udział ponad 5.000 ludzi pozornie znikąd, nieskrzykniętych przez żadne partie czy znane dotąd organizacje łaszące się do systemu i budżetu, jak i wytrąbienie premiera Morawieckiegoodsłaniającego w podlubelskim Kraśniku (sercu doprowadzonego poza skraj upadku zagłębia owocowego) monumentalny pomnik Lecha Kaczyńskiegodowodzą, że realny potencjał zablokowania rządów PiS-u w samorządach - mają dziś właśnie rolnicy. Nie reprezentuje ich bynajmniej stronnictwo aferalno-biurokratyczne, nie są zrzeszeni w kupionych dotacjami fasadowych związkach, ani tożsami z ogółem mieszkańców wsi, którzy muszą za 500+ robić zakupy spożywcze w "Biedronkach"... To zawsze zaczyna się – albo może zacząć – tak samo. To pokolenie wkurzonych 30-latków, niezwiązanych wcześniej ze „starą Solidarnością”, nazywaną przez nich pogardliwie „Zbowidem” stało się w 1988 r. motorem wydarzeń, dających pretekst do całego procesu „transformacji ustrojowej” w Polsce (na której zresztą właśnie ta generacja straciła najwięcej). Następną falą – byli trzydziestoletni gospodarze, którzy w latach 90-tych wzięli sprawy w swoje ręce, zmodernizowali odziedziczone gospodarstwa, zainwestowali – i dowiedzieli się, że oprocentowanie ich kredytów drastycznie i jednostronnie wzrosło, że polityka walutowa państwa uniemożliwia im eksport, za to granice zostają szeroko otwarte dla dotowanej pseudo-żywności z Zachodu. Tak powstała Samoobrona. Czy jesteśmy świadkami trzeciej fali?
Rolnik zawsze płaci…
Nie wiadomo, bo też podejść było co najmniej kilka. Polska wieś ma ogromną zdolność dostosowawczą i transformacyjną, zgodnie ze starą polską zasadą, że ludzie wszak potrafili przyzwyczaić się nawet do obozów koncentracyjnych…To rolnictwo polskie finansowało zjednoczenia państwa po zaborach przed stu laty (żeby rozczulić się rocznicowo). To barki polskiego chłopa musiały unieść reformę Grabskiego, wielki kryzys lat 30-tych, wykarmić miasta podczas wojny, dać kadry powojennej odbudowie, podtrzymać forsowną industrializację w okresie PRL i z krótkim tylko oddechem za Gierka - znowu znaleźć się na pierwszej linii obrony Polaków przed kryzysem, a zwłaszcza ich wyżywienia. Potem jeszcze doszedł Balcerowicz, drożejące kredyty, zlikwidowane ulgi, rosnące przeregulowanie, uciążliwe normy i bariery, a w końcu wojna handlowa i embarga. A wszystko to przy skutecznej robocie propagandowej, mającej trwale skłócać wieś z miastem, przedstawiać rolników jako Bóg wie czego chcących roszczeniowców, w dodatku mających takie wielkie, kolorowe traktory!
Przekupni „reprezentanci”
Samo wyśmiewanie chłopa, co to mu rośnie, gdy śpi, a on jeszcze narzeka – nie wystarczyłoby jednak, by system tak ewidentnie niewydolny, jak polski brak polityki rolnej (okraszony niekorzystną dla Polski Wspólną Polityką Rolną UE) – ochronić przed wkurzeniem rolników. Do tego celu służą przez ostatnie 29 lat dwie metody – polit-finansowa hydraulika, czyli zasada, by nie denerwować i nie ograbiać naraz więcej niż góra dwóch-trzech branż rolnych, czyli np. zawalając skup zboża nieco poprawić dochodowość produkcji mięsnej, lub odwrotnie – wykańczając sadowników zapłacić jakieś zaległe kontrakty producentom rzepaku itd. Wkurzenie wszystkich naraz – grozi bowiem marszem gwiaździstym na Warszawę, wysypanym zbożem, przyszwejcowaniem do torów jakiejś lokomotywy, a co gorsza – przegranymi wyborami, gdyby okazało się, że „Polska solidarna z 500+” nie ma nic, a w sumie ma nawet mniej niż nic do zaproponowania rolnikom.
Gdy ci jednak zaczynają się orientować i co gorsza skrzykiwać – władza (której bądź opcji) dysponuje jeszcze jednym instrumentem. To tak zwane „główne związki rolnicze” (a także niby-samorząd, czyli reprezentatywne dla góra kilku procent czynnych zawodowo Izby Rolnicze), czyli szyldy, wymieniane każdorazowo z nazwy w przyznawanych przez kolejne większości sejmowe dotacjach. Niby to na działalność na forum europejskim – ale w istocie na utrzymanie swoich liderów, lokali i pewnej ilości związkowych biurokratów. Do tego związki występujące jako pro-rządowe – korumpowane są dodatkowo, miejscami w radach nadzorczych państwowych przedsiębiorstw przetwórczych, zarządach stadnin i grantami, wprost przeważnie przejadanymi i przepijanymi na festynach promujących polityków danej ekipy rządzącej. Ot i cała filozofia, na którą zresztą prawdziwy rolnik średnio zwraca uwagę, bo jest zbyt zajęty swoją robotą. No chyba, że już naprawdę mu się jej robić nie daje i jeszcze obraża czymś udającym zapłatę. Wtedy wykazuje zadziwiająco wysoką świadomość nie tylko społeczno-ekonomiczną, ale także polityczną, a nawet… geopolityczną.
„Polska solidarna” nie dla rolnika
18 groszy za kilo jabłek, 80 groszy za wiśnie, porzeczka po groszy 30 – to ceny skupowe znacznie poniżej kosztów produkcji – co twardo punktuje nowa siła, ujawniająca się podczas ostatnich protestów, Unia Warzywno-Ziemniaczana, której lider, Michał Kołodziejczakjasno punktuje przyczyny obecnego, którego to już kryzysu: niekontrolowany napływ produkcji rolnej i ogrodniczej z Ukrainy, wojna handlowa z Rosją i niekorzystna dla Polski polityka rolna Unii Europejskiej, zmierzająca do dalszego ograniczenia naszych zdolności wytwórczych. W końcu mamy być konsumentem i płatnikiem, a nie konkurencją dla żywności z Niemiec czy Holandii!
Sami ogrodnicy i sadownicy to jednak zbyt mało – ale reszta polskiej wsi też ma się nie lepiej. Produkcja żywca jest nadal praktycznie sparaliżowana epidemią Afrykańskiego Pomoru Świn (ASF), z którym nie umiał sobie poradzić ani rząd PO-PSL, ani gabinety PiS-owskie, ani wreszcie sejmiki, w których gestii znajduje się przynajmniej częściowe rozwiązanie tego dramatycznego dla produkcji mięsnej problemu. Reprezentujący najbardziej zdesperowanych hodowców trzody Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych Rolników i Organizacji Rolniczych Sławomira Izdebskiego- od dawna już postuluje rozwiązania radykalne, jak całkowitą depopulację przenoszących chorobę dzików, jednak rząd (wyjątkowo chwiejny w sprawach niby to zatrącających o ekologię, a w istocie wynikających z zagranicznej konkurencji dla polskiego rolnictwa) nie jest w stanie podjąć żadnych zdecydowanych kroków dla ratowania sytuacji.
Po najbardziej chyba znanych (poza wsią) kompromitacjach polityki rolnej PiS w zakresie hodowli koni – teraz zostaje już tylko wkurzyć producentów zbóż i dotychczasowe metody pacyfikowania i mydlenia oczu wsi polskiej mogą nie wystarczyć. O wyniku sejmikowych wyborów jesienią 2018 r. - w znacznej części kraju zdecydują więc żniwa i skup, a nie bajki Morawieckiego, które ten w popłochu i ewidentnym bezpojęciu co powiedzieć rzucał zagłuszającym go rolnikom, w stylu "Lech Kaczyńskibohatersko walczył ze złodziejską prywatyzacją… a to znajdujący się obcych rękach sektor spożywczy was gnębi". Bo gdzie jest reakcja rządu na takie złodziejskie praktyki, skoro są one znane? Gdzie gwarantowana kontraktacja, gdzie nacjonalizacja branż, gdzie wsparcie eksportu, otwarcie politycznie zamkniętego rynku rosyjskiego i ochrona przed GMO i truciznami z Ukrainy? Gdzie konkrety? Pomnikami się rolnikom realiów nie przesłoni.
Oszukać wieś jeszcze raz
W najbliższych miesiącach - główny wysiłek rządu musi więc pójść w spacyfikowanie i ponowne oszukanie tych trzydziestoparolatków, którzy nie dają się nabrać na kaczyńsko-morawieckie prosperity, bo sprzedają już swoje produkty poniżej kosztów ich wytworzenia. Tymczasem brudna, skażona żywność z Ukrainy wciąż przecież płynie do Polski całkowicie niekontrolowanym strumieniem, polska żywność nie może powrócić na rynek rosyjski, a kolejna już ekipa okazuje się być całkowicie bezradna choćby wobec ASF. Z drugiej strony władza może liczyć na brak wyraźnego przywództwa wśród protestujących, skłócenie i zazdrość dawniejszych liderów – no i zawsze pozostający czynnik przekupstwa i wykorzystania co bardziej podatnych na apanaże organizacji i środowisk.
W podobny sposób udało się rozładować naprawdę masowe protesty rolne z zimy 2014/15, dzięki czemu ostatecznie nie wpłynęły one znacząco na wyniki wyborcze, a jeśli już – to tylko ułatwiając zwycięstwo Prawa i Sprawiedliwości. Wieś polska czuje się jednak w znacznej swej części rozgoryczona i oszukana przez PiS. Pytanie jednak brzmi – jakie z tego wyciągnie wnioski. Zwłaszcza jesienią, przy urnach wyborczych.