„Fort Trump” jako zagrożenie dla Polski
Czy bez „Fort Trump” Polska naprawdę nie jest w stanie się obronić?
Zależy przed czym. Zastanawiając się nad potencjałem Sił Zbrojnych RP należy sobie przede wszystkim postawić pytanie jakim celom i zadaniom mają one służyć? Art. 26 Konstytucji RP stanowi wprawdzie, że „Siły Zbrojne Rzeczypospolitej Polskiej służą ochronie niepodległości państwa i niepodzielności jego terytorium oraz zapewnieniu bezpieczeństwa i nienaruszalności jego granic. Siły Zbrojne zachowują neutralność w sprawach politycznych oraz podlegają cywilnej i demokratycznej kontroli”, jednak w praktyce III RP zadania wojska znacznie wykraczają poza „zwalczanie klęsk żywiołowych i likwidację ich skutków, działania antyterrorystyczne, akcje poszukiwawcze oraz ratowanie życia ludzkiego, a także oczyszczanie terenów z materiałów wybuchowych i niebezpiecznych pochodzenia wojskowego oraz ich unieszkodliwianie”. Wbrew zasadzie apolityczności armii SZRP stały się drugim obok gospodarki nitem przytwierdzającym Polskę do bloku zachodniego, w tym zwłaszcza zwornikiem kolonialnej zależności od Stanów Zjednoczonych.
Stanu tego strzeże szkolona i finansowana na Zachodzie rozbudowana generalicja polska, nie widzącego innego sensu swojej egzystencji niż udział w kolejnych „misjach antyterrorystycznych” NATO i USA. Wojsko Polskie już od dawna nie strzeże ojczyzny, ale przeciwnie – ściąga na nią śmiertelne zagrożenie uczestnicząc w amerykańskich awanturach na całym świecie. I cały czas generałowie powtarzają tylko slogany w stylu jak bezcenne jest doświadczenie zdobywane na pustyniach do obrony takiego północnego Mazowsza, albo jak bardzo do obrony polskiego Wybrzeża przydadzą się nam stare australijskie fregaty, które będziemy sobie trzymać na Oceanie Indyjskim.
Po co Polsce silna – POLSKA - armia?
W obecnym stanie militarnym państwa Polska rzeczywiście przegrałaby wojnę nie tylko z samym zgrupowaniem wojsk Federacji Rosyjskiej w obwodzie kaliningradzkim, ale i z porannymi manewrami Białorusi, gdyby okazało się, że akurat Baćkama zły humor. Całe szczęście dla Polski polega na tym, że mimo groźnych min robionych w Warszawie – nikt jakoś wciąż nie chce nas napadać. Nie dzięki, ale pomimo samobójczej polityce zagranicznej III RP. Co oczywiście jednak nie oznacza, że SZRP nie należy rozbudowywać. Ależ oczywiście, że należy - tylko do konstytucyjnych zadań, zgodnych z polską racją stanu i polskim interesem narodowym. A więc przede wszystkim w celu ochrony granic, jak również ewentualnego wystąpienia w obronie ludności polskiej (niezależnie od jej obywatelstwa) zagrożonej przez narastanie nacjonalizmu państwowego Litwy i państwowego nazizmu Ukrainy. W tym kontekście trzeba widzieć m.in. rozbudowę Wojsk Obrony Terytorialnej (które zresztą trzeba znacznie lepiej dofinansować, doposażyć i wyszkolić), jak i stworzenie kolejnej (czwartej już) dywizji, o numerze 18, z obszarem operacyjnym na południowym-wschodzie kraju, a więc na pograniczu z obecną Ukrainą. Taki duży związek taktyczny (mający w składzie m.in. 21 Brygadę Strzelców Podhalańskich i odtwarzaną 3 Brygadę Zmechanizowaną w Lublinie) byłby gotów do szybkiego rozwinięcia się w kierunku na Lwów bądź na Łuck w przypadku jakiegokolwiek zagrożenia obecnej granicy polskiej lub życia i bezpieczeństwa Polaków mieszkających na Ukrainie. Oczywiście, obecnie rządzący Polską nigdy nie postawią Siłom Zbrojnym RP takich zadań, wykraczają one poza ich wyobraźnię. Jednak kluczową dla Polski sprawą jest najpierw silną armię mieć (niezależnie w imię jakich lęków formowaną). A do czego wojsko to zostanie potem przez wolny naród użyte – to już zupełnie inna sprawa.
„Warto mieć wroga!”
Sprawa „Fort Trump” wyjaśnia też chyba ostatecznie czemu ma służyć pozornie tak absurdalna kampania rusofobiczna w Polsce, to ściganie agentów, blisko trzyletnie trzymanie w więzieniu Mateusza Piskorskiego, codzienne straszenie grzejącym silniki czołgów Putinem i tym podobne bajki przemieszane z horrorami. Otóż rusofobia jest hodowana w Polsce… na handel. A dokładniej – żeby kupić to, czego wcale nie potrzebujemy, czyli amerykańską broń i sprzęt, gaz, niedługo także węgiel, dalej saudyjską i iracką ropę, a nawet orzeszki pistacjowe z Kalifornii. To ani wariactwo, ani patriotyzm – to zwykła komiwojażerka.
Oczywiście, dochodzą także elementy wewnętrzne. Każdy kolejny rząd po 1989 r. stawał w końcu przed problemem jak wyjaśnić wyborcom niezrealizowanie przedwyborczych obietnic. Jasne, jak wszędzie zawsze najpierw zwalano na poprzedników, wymyślano różne „trudności obiektywne” – zawsze jednak najlepiej wypadało zwalenie na jakiś czynnik zewnętrzny: wroga, zdrajcę, sabotażystę, szpiega, który wszystko psuł, niweczył, wiązał sznurówki, siusiał do mleka, knuł i utrudniał. Słowem – nie pozwalał, żeby było lepiej, choć już, już prawie się udało. Właśnie w tym sensie Rosja jest absolutnie niezbędna rządzącym Polską – w latach 90-tych, w czasach jelcynowskiej smuty jako przykład negatywny („zobaczcie co by było też z nami, gdybyśmy nie poszli na Zachód!”), a dziś jako nieustające zagrożenie, dla obrony przed którym musimy stale ponosić dalsze wyrzeczenia – i przez które wciąż nie możemy dojść do wciąż nam zapowiadanej Ziemi Obiecanej wszelkiej zachodniej i kapitalistycznej szczęśliwości. Taka Rosja z sennych koszmarów nie może więc zniknąć, bo wraz z nią przestałoby istnieć jedyne uzasadnienie istnienia klasy politycznej III RP.
Zakłamanie i zagubienie PiS
W tym kontekście znaczący i przekapitalny jest sam histeryczny język krzesłowych tłumaczeń PiS-u (po wpadce prezydenta Andrzeja Dudysterczącego u biurka Donalda Trumpa niczym niewolnik przy rydwanie). Oto powstała z kolan dumna Polska Mocarstwowa - znów jest małym, słabym państwem na skraju upadku, które musi wszystko to znieść, żeby przetrwać itd. Przecież to żywcem "wicie-rozumicie, my musimy..., wicie na jakim świecie żyjemy..." partyjnych! Okazuje się więc, że w tym całym IPN nauczyli się przynajmniej kopiować to, czego zabraniają, szkoda tylko, że im przy tym sens umknął i tylko pusta forma czystej podległości została...
Dysonans z obowiązującą poza tym oficjalną frazeologią jest dotkliwy, jednak przecież zdarza się to nie po raz pierwszy. Że PiS postawiło krzyżyk na swoich co bardziej patriotycznych i ideowych wyborcach - to wiadomo już co najmniej od czasu zdrady aborcyjnej i kapitulacji IPN-owskiej (a także w związku z porzuceniem sprawy smoleńskiej). Jasne też, że wymiana elektoratu nastąpiła na rzecz tego pozyskanego drogą 500+ (które skądinąd popieram). I teraz pytanie właśnie do owych miłych mi, 500-Plusowych rodaków: jak myślicie, z których pieniędzy pójdą te 2 miliardy (a pewnie i dwa razy tyle) na „Fort Trump”?
Reasumując, wzywając do Polski kolejnych amerykańskich żołnierzy PiS sprzeniewierza się własnej patriotycznej propagandzie, ograbia własnych socjalnych wyborców, a w dodatku sprzeniewierza się fundamentom bezpieczeństwa państwa.
Polacy muszą obronić się sami
Rozmawiając o obecności US Army w Polsce pamiętać musimy bowiem o jednej, za to fundamentalnej sprawie. Gdyby rzeczywiście doszło do wojny na(d) terytorium Polski - wojska amerykańskie uciekną pierwsze, żeby nie narażać dzielnych G.I. Joes na opad radioaktywny, a drogiego sprzętu na impuls elektromagnetyczny. Zadaniem Sił Zbrojnych RP będzie tylko osłona tego "planowanego skrócenia frontu i oderwania się od przeciwnika".
Żaden sojusz (zwłaszcza tak egzotyczny, jak ten ze Stanami Zjednoczonymi) - nie zastąpi siły własnej Wojska Polskiego. Dlatego niezależnie od tego, czy boimy się Putina, Baćki, terrorystów, imigrantów czy banderowskiej irredenty - powinniśmy popierać ten sam postulat:
Polskie pieniądze - na polskie wojsko! Bo obcy nas nie obronią.