Samotność Putina
Prezydent Rosji oczywiście zdecydowanie wygrał głosowanie ludowe (bo taką rangę miała decyzja podjęta przez obywateli Federacji między 25 czerwca a 1 lipca. Dokonał tego bez większych cudów nad urną, choć zapewne nie bez nadgorliwości lokalnych biurokratów. Uzyskał nie tylko bardzo wyraźny mandat zaufania, ale i szereg cennych informacji na temat nastawienia mieszkańców poszczególnych regionów kraju. A mimo to sam Włodzimierz Putin nie może chyba mówić o pełnym sukcesie – zmuszony był bowiem odstąpić od pierwotnego planu uczynienia z putinizmu systemu politycznego, zadowalając się osobistym zwycięstwem i petryfikacją równie personalnego liberalnego autorytaryzmu do… nie wiadomo kiedy.
W zaszczanych butach Jelcyna
Oczywiście, faktem jest plebiscytarny charakter samego głosowania (o czym niżej), jednak przeglądając polskie czy szerzej zachodnie relacje na jego temat można by odnieść wrażenie, że rzeczywiście zadano Rosjanom tylko jedno pytanie, o brzmieniu „czy popierasz, by W. Putin rządził nami dopóki mu się nie znudzi?”. Przedmiot, zakres, jak również i prawdziwe motywy wdrożenia tego planu były jednak nieco bardziej złożone. A dokładniej na tyle skomplikowane, że – jak wynika z badań przeprowadzonych tuż przed samym rozpoczęciem procedury – sami Rosjanie za szczególnie ważne kwestie, o których mieli się wypowiadać uznali te, których ostatecznie wśród pytań… zabrakło. Co więcej, nawet i te braki w zaproponowanych treściach i tak przecież głosujących nie zniechęciły. O co więc naprawdę chodziło w rosyjskim referendum?
Po pierwsze należy dobrze zrozumieć co takiego chciał prezydent zmienić – i w jakim dokumencie. Konsytuacja Federacji Rosyjskiej z grudnia 1993 r. została przyjęta w bardzo szczególnych okolicznościach – po rozstrzelaniu przez siły Borysa Jelcyna Białego Domu (niestety, nie tego, co trzeba…). Nowe zapisy miały więc przede wszystkim zagwarantować zakres władzy ówczesnej sitwy prezydenckiej (tak mafijno-cwaniackiej, ale niepozbawionej rysu patriotyzmu familii jelcynowskiej, jak i znajdujących się pod parasolem Kremla liberalnych zapadników). Równolegle zaś chodziło o uspokojenie tzw. zachodniej opinii publicznej, która była nieco skonsternowana faktem, że demokracji w Rosji broni się poprzez podpalanie gmachu parlamentu. Konstytucja ustanowiła więc w Rosji system liberalnego autorytaryzmu, utrzymywany z niewielkimi zmianami do dziś dzięki osobowości obecnego prezydenta. I właśnie to on sam postanowił był zmienić.
Pułapka de Gaulle’a
Inicjatywa podjęta przez Władymira Putina w grudniu 2019 i styczniu 2020 miała dwa wyraźne cele. Po pierwsze – zaproponowanie nowego rozwiązania ustrojowego pozwalającego dotychczasowemu prezydentowi odejść ze stanowiska przy jednoczesnym zachowaniu ciągłości władzy (a przy okazji lepsze skoordynowanie słabo obecnie zbalansowanych ośrodków władzy, których realne kompetencje nie są wprost związane z zapisami konstytucyjnymi). Służyć temu miało ustrojowe umocowanie Rady Państwa – jak się domyślano, na czele z samym Putinem. Drugim pakietem były zagadnienia ideowe – czyli wpisanie do ustawy zasadniczej odwołania do Boga, zdefiniowanie rodziny opartej o związek heteroseksualny, podkreślenie roli narodu i języka rosyjskiego w ramach Federacji. Jeśli dodamy do tego wprowadzenie elementów gwarancji socjalnych (w najbardziej kontrowersyjnej kwestii wieku emerytalnego, a także waloryzacji świadczeń) – otrzymalibyśmy wizję reformy Rosji w kierunku narodowo-konserwatywno-wspólnotowym, z zapewnieniem elementem ciągłości władzy, a zatem koniec z liberalnym autorytaryzmem jednostki, zastąpionym przez ukonserwatywnione państwo. I ten właśnie, pierwotny sens całego procesu – został (znowu – świadomie) przez W. Putina porzucony.
Tym razem nie zadziałało jednak chyba legendarne już kunktatorstwo prezydenta, jego kutuzizm, czyli skłonność do łatwej defensywy, maskującej chęć przeczekiwania decyzji. Władymir Putin pojął chyba już po kilku tygodniach kampanii referendalnej, że zmierza żwawo w kierunku pułapki de Gaulle’a. Jak wiemy – przywódca Francji w 1969 r., swym neo-bonapartystowskim zwyczajem zdecydował się poddać pod osąd narodu propozycje pozornie kosmetycznej, a w istocie systemowej reformy ustrojowej kraju w duchu ściśle gaullistowskiego partycypacjonizmu. Jak wszystkie referenda tego typu – i to miało charakter plebiscytarny, votum zaufania bądź jego odmowy dla szefa państwa, a jednocześnie i sama materia zmian prawnych była zbyt skomplikowana dla mas, i moment na wyrażanie przez nie zdania dobrano kontrowersyjnie, i wreszcie sam aparat prezydencko-rządowy i partyjny Francji nie tylko nie widział własnego interesu w popieraniu zaproponowanych przez Generała zmian, ale wręcz postanowił je sabotować. Efekt znamy – referendum zostało przegrane, de Gaulle po chwili wahania nad rozwiązaniem siłowym oddał władzę, która dostała się w ręce technokratów, w których rękach znajduje się ona do dzisiaj, niwecząc wszystkie osiągnięcia Francji neo-mocarstwowej, będącej dzieckiem gaullizmu. I to dokładnie to samo działo się z pomysłem Putina.
Absurdalność referendum ustrojowego
Cała instytucja referendum akurat pod pretekstem/dla stanowienia prawa - ma jeszcze mniej sensu niż jakiekolwiek inne głosowanie ludowe, mimo całego nabożeństwa, jakim instytucja ta (niezasłużenie) cieszy się w Polsce. Po prostu – zdolności, a zwłaszcza zainteresowania przeciętnego obywatela nie sięgają nawet instrukcji obsługi toalety, pytanie go więc o ustrój państwa ma taki sam sens, jak losowanie przez małpę artykułów konstytucji schowanych w orzechach. W istocie więc, mimo istotności zaproponowanych zagadnień – rosyjskie głosowanie ludowe tak czy siak byłoby plebiscytem za i przeciw Putinowi, ale bez właściwej mobilizacji zwolenników prezydenta, za to przy wyraźnym sabotażu tej części aparatu władzy, który znakomicie odnajduje się w dotychczasowym liberalnym autorytaryzmie i żadnych zmian w nim nie chce.
W tej sytuacji prezydent uznał, że nie ma innego wyjścia jak… samemu dopisać się do pytań, by zwiększyć tak frekwencję, jak i moc głosu „za”. Dopiero po 10 marca 2020 r., po jasnym wskazaniu przez prezydenta, że zmiana w konstytucji będzie dotyczyć także owego nieszczęsnego zapisu o sprawowaniu urzędu tylko „przez dwie kadencje pod rząd” – słupki deklarowanego udziału w głosowaniu, jak i wskaźniki zdecydowanego poparcia drgnęły, zaś ekipy urzędników i jednorusców zaczęły się prześcigać w ogłaszaniu kto lepiej i skutecznie zaagituje jeszcze większe masy. Nieprawdą jest zatem powtarzany uparcie w Polsce pogląd – że „Putinowi chodziło od początku i wyłącznie o wydłużenie swojej władzy”. Dokładnie przeciwnie – to sam Putin świadomie i celowo obalił swój pierwotny projekt instytucjonalnej (i kadrowej) zmiany w państwie, zamiast tego zapowiadając i sankcjonując przedłużenie status quo do... nie wiadomo kiedy.
Trzy fale putinizmu
Czy jednak coś zyskał w zamian za porzucenie pierwotnych planów? Tak, bez wątpienia i to na poziomach nie do przecenienia dla polityka. Po pierwsze – putinizm nie zalegalizował się jako system, ale za odrodził się jako ruch społeczny. By zrozumieć poparcie, jakim cieszy się prezydent Rosji – należy widzieć trzy fale tej sympatii. Pierwsza nadeszła wkrótce po pierwszym objęciu samodzielnych rządów na początku lat dwutysięcznych – i miała charakter nieco… PiSistowski. Putin był wówczas popierany jako ten, który wreszcie coś dał – po tych wszystkich, którzy tylko kradli. Siłą rzeczy (i powinno być to pouczające także dla polskich naśladowców Putina, nawet tych nieświadomych) – taki entuzjazm nie może jednak trwać długo, bo i zaciera się pamięć jak było źle, a rosną aspiracje, by było jeszcze lepiej, i dorastają kolejne roczniki, żadną miarą smuty pamiętać nie mogące. Ta pierwsza fala zaczęła więc opadać wraz dojściem do Rosji światowego kryzysu finansowego 2007-2010 i właściwie trend spadkowy pozostał niegroźny wyłącznie przez brak jakiejkolwiek zauważalnej konkurencji (przede wszystkim w związku z całkowitą kastracją i instytucjonalizacją partii komunistycznej, groźnej jeszcze wszak dla Jelcyna). Wówczas jednak na ratunek Putinowi przyszła sytuacja międzynarodowa, a dokładniej wola ludowa i determinacja tej części aparatu, dzięki której ocalony został dla Rosji Krym.
Druga fala to poparcie dla Putina już nie tylko za to, że nie był tak zły jak inni, ale za coś – za Krym, za Donbas, za Syrię i powrót Rosji na arenę międzynarodową, nawet za Skripala i za to, że znowu zaczęli się Rosji bać, a przestali drwić. Ten moment dopiero stworzył Putina – katechona, lidera na miarę ambicji mieszkańców największego państwa świata. I ta fala jednak dialektycznie skazana była na zejście – bo czyż wskrzeszone globalne supermocarstwo nie powinno własnym obywatelom zapewniać lepszych warunków życia? To pytanie zadanie sobie mieszkańcy Rosji i zaczęli coraz mocniej wiercić się w realiach kraju wciąż liżącego rany po smucie i dominacji oligarchów. Co najważniejsze zaś – w odpowiedzi Putin postanowił wyraźnie nie walczyć już o kolejną falę wsparcia, a przeciwnie, pójść przeciw niej, by zostawić na odchodnym Rosji coś mniej efekciarskiego, za to potrzebniejszego od rosyjskich lotniskowców na Morzu Śródziemnym.
O tym, że Putin naprawdę chciał odejść – świadczy podjęta przez niego w 2018 r. reforma emerytalna, absolutnie konieczna dla rosyjskiej gospodarki, w oczywisty sposób wykorzystana przez liberalną opozycję (jak dla której Rosjanie mogliby zap…ć za misję ryżu do okrągłej setki) i szalenie niepopularna, do tego stopnia, że znowu obudziła w III RP nadzieje „demokratyzacji Rosji”). Sam prezydent obronił wprawdzie indywidualną popularność, nie poniosła ona znaczącego uszczerbku także w wyniku uznawanych za chaotyczne i mało sprawne działań rządowych w okresie tzw. pandemii – jednak entuzjazm Rosjan wobec własnego prezydenta wyraźnie opadł, zamieniając się w bierną aprobatę. I nagle coś tak hermetycznego, jak reforma konstytucji – pobudziło znów putinizm ludowy!
Ludowość putinizmu z lornetką
Jakimś cwaniackim instynktem Rosjanie wyczuli – że oto dzięki głosowaniu ludowemu odzyskują własnego prezydenta, kosztem biur-polit-elity. Putin wygrywający, Putin zostający – to zagranie na nosie tej części administracji Kremla, rządu i Jednej Rosji, która już od dobrych kilkunastu miesięcy skupiała się na kwestii następstwa po prezydencie. Dla głosujących – głos za był nie tylko głosem za carem, ale przede wszystkim przeciw złym bojarom.
I to jest zresztą urobek drugi – Putin uzyskał bowiem w głosowaniu mechanizm dojrzenia prawdziwych nastrojów społecznych nie do zakrycia kreatywną sprawozdawczością putinizmu zawodowego. To lornetka wsadzona w trzewia Rosji, na znacznie większą skalę niż słynne Wielkie Konferencje prezydenta, tak wyszydzane na Zachodzie i w Polsce, a tak skuteczne jako instrument sprawowanie władzy i archetypiczne wręcz odwołanie do słowiańskiego wiecu. Oto bowiem z wyników głosowania widać wyraźnie, że Samojedzi nie chcą bynajmniej, by ich mały (wielkości zaledwie połowy Polski…) kraj autonomiczny był podporządkowany obwodowi archangielskiemu. Albo że Jakuci wzywają Moskę, żeby coś do ciężkiej cholery zrobiła w końcu z bałaganem pozostawionym po rozkradzeniu miejscowych kombinatów przez oligarchów. Wyniki głosowania są bezcenne dla administracji prezydenckiej i najlepiej do Rosji pasującego schematu sprawowania władzy.
Prezydent Putin poprawił w wyniku głosowania ludowego swój własny wynik wyborczy z 2018 r. z 56,4 i 57,7 mln głosów. Trzecia fala putinizmu ludowego okazała się szczególnie wysoka i to pomimo faktu, że Rosjanie też nie do końca wiedzieli za czym głosują. Ważne jednak o co im chodziło i dlaczego ich zdaniem Putin ma zostać. Pytani które punkty zmiany konstytucji uznają za najważniejsze – głosujący na pierwszym miejscu (28%) postawili zapisy uniemożliwiające sprawowanie funkcji publicznych przez osoby posiadające (teraz i w przeszłości) obce obywatelstwo. To zapis nie tylko oligarchiczny, ale także wyrażający nieufność zwykłych obywateli wobec elit i obecnego układu władzy – przy czym mało kto nawet w Rosji wie, że takie zakazy już istnieją i obowiązują na podstawie aktów niższego rzędu, natomiast nie sprawiają widać wrażenie… realnie wywierających wpływ. 21% respondentów wskazało z kolei ochronę narodów złóż i zasobów naturalnych przed sprzedażą w obce ręce (który to punkt był tylko w pierwotnej wersji zmian) oraz zrównanie uposażeń urzędników z pensją minimalną, co w ogóle nie było przedmiotem głosowania. Na czwartym dopiero miejscu była kwestia gwarancji utrzymania wieku emerytalnego na poziomie sprzed zapowiedzi z 2018 r. (czego nie obiecywano) i priorytet rosyjskiej konstytucji nad rosyjskim prawem. Sam formalny zapis dający W. Putinowi prawo ubiegania się o kolejne kadencje prezydenckie znalazł się daleko w tyle z tym wyrazem wrogości wobec elit i zagranicznych wpływów w Rosji. Socjalno-narodowa część programu prezydenta zyskała więc wyraźną legitymację społeczną – i pozostaje pytanie czy i jak Putin zamieni tę trzecią falę poparcia w program obejmujący także pozostałe jego postulaty ustrojowe i światopoglądowe.
Pytanie, przed którym nie da się uciec
Rosja nie ucieknie przed pytaniem co po Putinie, choć prezydent zyskał kolejne, doskonałe usprawiedliwienie dla swojego ulubionego niepodejmowania decyzji. Znowu jednak wbrew sobie, wbrew swym pozostałym naturalnym tendencjom – został głosem ludu osamotniony jako dobry car na wieczność wśród wyłącznie złych, niegodnych zaufania i podejrzanych o zapadnictwo bojarów. Właśnie tę samotność Putina miał chyba na myśli najwybitniejszy z jego współpracowników, katechon Kaukazu Ramzan Kadyrow gdy wzruszając ramionami i z perspektywy 97,92% czeczeńskich głosów na TAK – zapytał po co w ogóle zawracać ludziom głowy, skoro należałoby zaoferować Putinowi prezydenturę dożywotnią. To pozwoliłoby mu oddalić wszelkie zgryzoty systemu i następstwa już na czas poza swoim zgonem. Nadal jednak nie byłaby to odpowiedź na pytanie: co PO Putinie? Co dalej z Rosją?
Inny zdolny Rosjanin, Konstanty Małofiejew odpowiada jeszcze bezczelniej i zupełnie na poważniej – niech kolejny Sobór Ziemski zgodnie z tradycją ofiaruje Putinowi Czapkę Monomacha. Sęk w tym, że właśnie coś takiego, tylko bez dekoru – prezydent Rosji właśnie usiłował przeprowadzić. Bez skutku.
O skali dylematu Putina niech świadczy to, że kiedy poprzednim razem car usiłował Rosji nadać konstytucję – to go z wdzięczności zastrzelono. Pomny tej lekcji jego następca, wielki Aleksander III zdążył jeszcze na łożu śmierci pokazać synowi swoją wielką, zaciśniętą piąchę i nakazać „Dzierży wsio!”. Putin nie tylko wie, że nie ma do kogo tego powiedzieć, ale i sam nie ma aleksandryjskich… kułaków. Putin będzie rządził, dopóki będzie chciał. Samotnie. Putinizm ludowy trzyma się mocno, systemowy nie istnieje. Rosja jest wieczna. Polska konieczność ułożenia relacji z taką Rosją, jaka akurat istnieje – również.