Kolonia Pokuta…
Prezydent Duda klęczał w miejscu, gdzie była unicestwiona przez banderowców polska wieś – żeby nie musieć spotykać się z rozgoryczonymi jego dotychczasową postawą środowiskami kresowymi w Polsce, prezydent Poroszenko przybył na Zamojszczyznę, by morderców przedstawić jako ofiary, a premier Morawiecki napisał list, w którym pomyliło mu się kiedy naprawdę przemilczano prawdę o Rzezi Wołyńskiej. Nie w PRL-u bowiem panowało w tej sprawie kłamliwe milczenie – ale w III RP!
Prezydent wszedł w pole wyrosłe na miejscu wsi o znaczącej nazwie – Kolonia Pokuta. Niestety, dziś – 75 lat od Rzezi Wołyńskiej Polska wciąż zachowuje się, jakby była kolonią Ukrainy, kredytując i bezwzględnie wspierając jej złodziejsko-bandyckie władze, a te oczywiście nie myślą o żadnej pokucie…
Kiedy przemilczano ukraińskie zbrodnie?
Z kolei pan premier Morawiecki swoim zwyczajem (choć w tak oczywisty sposób wbrew sobie) wciąż wygłasza anty-komunistyczne przemówienia, do których tak bardzo nie pasuje swoim życiorysem zawodowym, charakterem i predyspozycjami. Tym razem wplótł krytykę PRL w podnoszenie zasług III RP dla przywracania świadomości kresowej, a zwłaszcza pamięci o zbrodniach banderowskich
Tymczasem sytuacja była i jest znacznie bardziej złożona. Z jednej strony „za komuny” nakręcono „Ogniomistrza Kalenia” i „Zerwany most”, ale jednak nie był to top powtórek filmowych. Wydano „Drogę donikąd” Andrzeja Szcześniakai Wiesława Szoty oraz „Herosów spod znaku tryzuba” i „Świętojurskiego władykę” śp. prof. Edwarda Prusa - ale następnie ich długo nie wznawiano, przeto kupowane były na bukinie za ciężkie pieniądze. Z drugiej strony kontrowersyjne przez swój obraz polskiego podziemia, ale mówiące bezwzględną prawdę o UPA „Łuny w Bieszczadach” miały masowe nakłady, a „Ślady rysich pazurów” były lekturą szkolną. Same środowiska kresowe były mimo to przytłumione - pamiętając, że miejsce urodzenia „obecnie ZSRR” wcale w dowodzie dobrze nie wyglądało, a ponadto widząc dawnych banderowców, czy w każdym razie Ukraińców w szeregach milicji, bezpieki i Partii.
Jeszcze bardziej bolesne zaś okazało się, że ich następne pokolenie czynne jest z kolei w „opozycji demokratycznej”, w ramach której Kurońrobił wykłady o sojuszu z nacjonalizmem ukraińskim, a Michnik siedział we Lwowie na zjeździe ukraińskich nacjonałów pod herbami „zabranego Zakierzonia” - Chełma, Przemyśla i... Nowego Sącza. Kresowianie zapadali się więc w sobie, wiedza o Rzezi Wołyńskiej nie była niekiedy przekazywana nawet w rodzinach – „bo lepiej, żeby wnuki nie wiedziały…, bo TAMCI znowu mogą przyjść, gdy nas znajdą…”.
Pamiętajmy, że przywrócenie tej pamięci na dużą skalę i w końcu nawet do głównej debaty publicznej w III RP - to kwestia ostatnich 12 lat i wielkiej pracy przede wszystkim ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiegoi grupek zapaleńców nawet przez „oficjalnych Kresowian” z różnych towarzystw tego czy tamtego traktowanych jak szaleńcy, samobójcy, a w najlepszym razie dziwacy. Pan premier zaś mija się z prawdą także o tyle, że walka o pełną pamięć kresową, obejmującą także zbrodnie ukraińskie - dokonała się nie dzięki którejkolwiek partii politycznej III RP, ale WBREW NIM (wliczając w to PSL pamiętające o Kresowianach wyłącznie w okresach swej opozycyjności), a przede wszystkim wbrew banderofilskiemu PiS-owi.
I jak widać – opór ten wcale nie zelżał. Nawet emitując w końcu publicznej telewizji „Wołyń” – musiano opatrzeć go możliwie rozmydlającym winę ukraińską komentarzem Wildsteina, oficera ideologicznego polityki historycznej „dobrej zmiany”. Gdyby sprawa nie była tak poważna, to "debata" ta - mogłaby się kojarzyć tylko ze sceną z "Bruneta wieczorową porą", w której po puszczeniu "Przez prerie Arizony" tłumaczy się widzom, że "formuła westernu jest dowodem na bezwład percepcji". Żeby się komu nie daj Bóg imperialistyczny film za bardzo nie spodobał! Za wczesnej demokracji w taki sposób okraszano też "Stawkę większą niż życie", tłumacząc oglądającym dlaczego w ogóle nie powinni tego serialu oglądać. Zaprawdę, TV PiS się nie boi dobrych wzorów – nie bacząc, że w ten sposób w istocie obraża pamięć ofiar Rzezi Wołyńskiej i innych zbrodni ukraińskich szowinistów.
Neo-banderowska prowokacja
Zwłaszcza, że chętnych do ich pełnego rozgrzeszania przecież nie brakuje – wśród najbliższych zagranicznych przyjaciół obecnych władz III RP. W związku z 8 lipca prezydent Ukrainy postanowił uczcić okrągłą rocznicę 74 lat i 4 miesięcy bez 2 dni - ataku uprzedzającego oddziałów Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich na bazy UPA i pro-niemieckiej Ukraińskiej Policji Pomocniczej w Sahryniu, Szychowicach i pięciu innych miejscowościach na Hrubieszowszczyźnie.
Prowokacja neo-banderowska jest jasna. To próba postawienia znaku równości między ludobójstwem dokonanym przez ukraińskich szowinistów na Wołyniu - a obroną przed jego powtórzeniem na Ziemi Zamojskiej. Stąd idiotyczny termin przybycia Poroszenki do Polski i jego demonstracyjna nieobecność na Wołyniu, stąd eufemizmy o "tragicznych wydarzeniach" i stąd powtarzająca się fraza o rzekomej wzajemności.
Tymczasem "tragicznym wydarzeniem", to jest utrzymywanie się mixu oligarchiczno-banderowskiego za naszą obecną południowo-wschodnią granicą, zaś co się tyczy wzajemności - oddział mojego krewniaka, mjr. Stanisława Basaja "Rysia", I Batalion Hrubieszowski BCh uczestniczył w tej (i innych) operacjach anty-banderowskich na Zamojszczyźnie i to m.in. dzięki niemu ziemia ta nie zmieniła się nie tylko w drugi Wołyń, ale także i nie w kolejne Bieszczady i kawał Rzeszowszczyzny, które jeszcze kilka lat po wojnie trzeba było odwojowywać z rąk trzeciego, ukraińskiego okupanta.
Taka polityka, jak realizowana przez Kijów obecnie i ta atmosfera przyzwolenia, która wciąż panuje w Warszawie, potwierdzona wiciem się oficjeli III RP podczas lipcowych obchodów - wzmacniają niestety obawy, że do zbrodni banderowskich może dojść ponownie (Odessa i Donbas świadczą o tym aż nadto dobitnie). Tym bardziej pamiętajmy więc lekcję z Wołynia – i z Sahrynia: jeśli chcemy przeżyć, musimy być przygotowani. I uderzać pierwsi!