Litewscy Polacy na wojnie z „giedroycizmem”
Uważny obserwator polskiej publicystyki oscylującej wokół tematyki Polaków w „Republice Litewskiej” (cudzysłów służy odróżnieniu obecnej nadbałtyckiej państwowości od historycznej polskiej krainy związanej z nazwiskiem Mickiewicza, braci Mackiewiczów czy Kościuszki) zauważy, iż doszło do pewnego przesilenia i zajęcia pozycji w konflikcie mającym dotychczas jedynie ukrytą postać. Otóż na pierwszą linię frontu w walce z wszechobecnym giedroycizmem wysunęli się faktyczni bezpośredni adresaci tej koncepcji, czyli sami Polacy na Kresach.
Jerzy Giedroyc a „giedroycizm”
Wkrótce Litwa ogłosi swoją niepodległość. Apeluję do posłów i senatorów o spowodowanie, aby Polska, jedna z pierwszych, uznała ten akt. Uznanie przez nas niepodległości bratniego wschodniego sąsiada winniśmy Litwinom i Polakom na Litwie w imię własnej wolności – pisał 8 marca 1990 roku Jerzy Giedroyc do opozycyjnego wobec PZPR Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, który ukazał się na łamach wydawanej w Paryżu „Kultury”, której z kolei autor listu był redaktorem naczelnym. W tym samym numerze (4/511) Andrzej T. Romer relacjonował zaś:
Połowa członków Sajudisu to członkowie partii. Zasadą jest, że najpierw się jest Litwinem, a potem komunistą lub czymś innym i nie ma tak strasznego podziału na „my” i „oni” jak np. w Polsce – pisał.
Jak widać, w swojej oryginalnej odsłonie „giedroycizm” potrafił uwzględniać istnienie i specyficznie ujmowany interes Polaków na Litwie. Na łamach pisma można było też przeczytać niepozbawiony sensu wniosek, iż członek Komunistycznej Partii Litwy nie musiał być bezpośrednim zdrajcą interesów narodowych, uczestnicząc w lokalnej odsłonie gorbaczowowskiej pierestrojki, czyli „przebudowy”. Pełna nazwa Sąjudisu to właśnie „Litewski Ruch na rzecz Przebudowy” (Lietuvos Persitvarkymo Sąjūdis).
Można zatem przypuszczać, iż w łonie środowiska „Kultury” usiłowano rehabilitować bądź powołać do życia paradygmat, w ramach którego tarcia między nacjonalizmami w Europie Wschodniej zostaną wygaszone. Jego autorzy, jak wspomniany Andrzej T. Romer, wspominał przecież na łamach „Kultury” o „tradycyjnie niechętnych Polakom” Litwinach, co świadczy o świadomości istnienia zadawnionych waśni i urazów między narodami żyjącymi pod radziecką dominacją. W paryskiej „Kulturze” próbowano na poziomie idei bądź co najmniej doktryny nadać nową dynamikę stosunkom międzynarodowym w naszym regionie. Stąd też już w latach ’50 środowisko to wezwało do bezwarunkowego zrzeczenia się Wilna, Grodna i Lwowa na rzecz Litwy, Białorusi i Ukrainy. Tak oto miał zostać osiągnięty cel nadrzędny, a więc rozładowanie zawczasu napięcia między poszczególnymi partykularyzmami narodowymi. Finalnie doprowadziło to do obezwładnienia tylko jednego nacjonalizmu, ze wszystkimi tego skutkami dla kresowych Rodaków.
III RP wobec Polaków na Litwie. Historia zdrady pod patriotycznym sztandarem
Ostatecznie decydujące piętno na postrzeganiu „Republiki Litewskiej” w uformowanych przez „giedroycizm” elitach III RP wywarły wydarzenia z 13 stycznia 1991 roku pod wieżą telewizyjną w Wilnie, gdy podczas zbrojnej interwencji Armii Radzieckiej zginęło 13 cywilów. Warto dodać, że w tworzeniu niepodległej Litwy chcieli również partycypować na swoich zasadach miejscowi Polacy, swoje pełne poparcie dla suwerennej „Republiki Litewskiej” wyraził wówczas Związek Polaków na Litwie. Nasi Rodacy już wcześniej zaczęli proklamować narodowy charakter miejscowych samorządów, czego efektem było powołanie we wrześniu 1990 roku Polskiego Kraju Narodowo-Terytorialnego. Z kolei jeszcze w maju 1990 roku litewski parlament podjął uchwałę zobowiązującą rząd do przedstawienia projektu polskiej jednostki samorządu terytorialnego. Brak działań po stronie litewskiej doprowadził do samorzutnego organizowania się Polaków na Wileńszczyźnie. Kres ich planom położył upadek puczu Janajewa w Moskwie, co rozwiązało Litwinom ręce, zaś post-solidarnościowemu establishmentowi w Polsce, i tak już przesiąkniętemu piłsudczykowskim prometeizmem, pozwolił na danie upustu swoim tendencjom samobójczym. Polskie samorządy nielegalnie bowiem rozwiązano, wprowadzając doń litewski zarząd komisaryczny przy jednoczesnym braku sprzeciwu rządu RP. W efekcie Polacy na Litwie, pozbawieni wsparcia rządu w Warszawie, pozostali bezbronni nie tylko podczas spektakularnie godnej pożałowania kadencji mecenasa Jana Widackiego na stanowisku ambasadora RP w Wilnie, ale też w pozostałych okresach uprawiania polityki przez kolejne rządy Rzeczypospolitej, co skutkowało instytucjonalną dyskryminacją i okradaniem naszych Rodaków z ojcowizny przez naród tytularny w „Republice Litewskiej”. Porozumiewanie się z elitami litewskimi ponad głowami Polaków na Wileńszczyźnie było czynnikiem constans w procesie szumnie zwanym „polską polityką wschodnią”.
Aby zobrazować skalę hańby, jakiej dopuszczali się wobec Rodaków na Litwie już nie komuniści, ale solidarnościowcy, przypomnijmy chociażby wypowiedź Zbigniewa Romaszewskiego, który 29 sierpnia 1989 roku w eterze Radia Wolna Europa powiedział:
„[…] w zasadzie na Wileńszczyźnie nie ma Polaków, a ludzie tam mieszkający posługują się tzw. prostym językiem, mieszanką białoruskiego i polskiego”.
Wypowiedź ta wywołała oburzenie Polaków na Litwie, które uzewnętrzniło się w postaci listu otwartego do ówczesnego senatora. Dodajmy, że córka zmarłego w 2014 parlamentarzysty, Agnieszka Romaszewska, charakteryzuje się równie dyletancką i lekceważącą wobec Polaków na Litwie postawą. W wywiadzie z sierpnia 2015 roku dla portalu wPolityce.pl Romaszewska stawia następującą diagnozę:
„Jest jeszcze jedna poważna sprawa, która obciąża nasze relacje. To są działania Waldemara Tomaszewskiego. No co tu dużo mówić, to poważny błąd wspieranie tego człowieka, któremu najwyraźniej za mało jest Polaków i stara się o względy Rosjan litewskich” – mówiła Romaszewska, nawiązując do faktu zabiegania przez Tomaszewskiego o elektorat składający się z Rosjan na Litwie. Warto również zaznaczyć, że nierzadka jest opinia o pasożytniczej działalności samej Romaszewskiej, która jako dyrektor finansowanej przez polskiego podatnika telewizji Biełsat szkodzi polskiej racji stanu, jednocześnie żerując na środkach wypracowanych przez polskie społeczeństwo. Dość dodać, że szefowa Biełsatu nie odczuwa choćby cienia zażenowania z powodu 24-krotnie (słownie: dwudziestoczterokrotnie) większych środków przeznaczanych na jej telewizję niż na wszystkie media polskie na Białorusi razem wzięte.
Zarazem należy podkreślić, iż w odpowiedzi na odnoszącą się do powyższego zagadnienia interpelację posła Roberta Winnickiego rząd PiS zakwalifikował do kategorii mediów przeznaczonych dla mniejszości polskiej na Białorusi między innymi portal Kresy24.pl, którego wydawcą jest Fundacja „Wolność i Demokracja”, założona przez obecnego posła PiS i szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Michała Dworczyka. To właśnie „Wolność i Demokracja” realizowała za pieniądze polskiego podatnika w latach 2014-2015 program rzekomego „wsparcia” mediów polskich nad Niemnem, Bugiem i Swisłoczą. W swoim zajadłym giedroycizmie Kresy24.pl potrafiły tekstowi informującym o plakacie reklamującym Bieg Niepodległości w 2015 roku, który przedstawiał nałożone na siebie mapy III i II RP, nadać tytuł: „Polska biegnie po Wilno i Lwów ku radości Kremla. Biegnie razem z Gazetą Wyborczą, MSZ i Platformą Obywatelską”. Co ciekawe, wówczas logo portalu nie przedstawiało nic innego, jak właśnie… mapę przedwojennej Polski z Wilnem i Lwowem. „Wolność i Demokracja” była zaangażowana również w tworzenie i wspieranie Biełsatu, o czym informuje na swojej stronie internetowej.
Z kolei we wrześniu 2015 roku wydawane przez „WiD” Kresy24 prymitywnie usiłowały zdyskredytować jako „ruskiego agenta” ówczesnego wiceprzewodniczącego węgierskiego Jobbiku Istvána Szávaya za to, że ten opublikował na swoim oficjalnym facebookowym profilu wsparcie dla idei polskiej autonomii Wileńszczyzny, zwracając się do audytorium po polsku i węgiersku. Szávay linkował wówczas także do artykułu na nacjonalistycznym portalu Alfahir.hu, traktującym o położeniu Polaków w „Republice Litewskiej”, dając świadectwo przychylnego stosunku do całego narodu polskiego, z czym najwyraźniej mają problem giedroyciowcy. Można więc mówić o antypolskiej klice żerującej na pieniądzach polskiego społeczeństwa i działającej pod przykrywką domniemanego wspierania polskości na Kresach.
Sama Romaszewska w wywiadzie z czerwca 2015 roku dla portalu zw.lt mówi natomiast o pomocy świadczonej przez Polskę białoruskiej opozycji antyłukaszenkowskiej w następujący sposób:
„Uważam, że w zamian za pomoc nie należy niczego konkretnego wymagać”, co świadczy o tym, iż bardziej utożsamia się ona z określonymi białoruskimi kręgami niż z samymi Polakami. Postępowanie Romaszewskiej to egzemplifikacja postawy narodowego wykolejeńca, która jest właściwa jej formacji pokoleniowo-ideowej, jest też przykrym świadectwem całkowitej degeneracji myślenia wspólnotowego, przekazywanej z pokolenia na pokolenie, a w tym szczególnym przypadku – z ojca na córkę.
Nic zatem dziwnego, iż po latach, w roku 2012, jeden z liderów polskiej społeczności Wileńszczyzny, a zarazem działacz na rzecz autonomii regionu w granicach „Republiki Litewskiej”, Stanisław Pieszko, powiedział iż „Andrzej Skubiszewski [ówczesny minister spraw zagranicznych RP – przyp. XP] wbił nam nóż w plecy”.
Jak z kolei pisze dr Krzysztof Kawęcki:
„Działania dyplomacji polskiej podporządkowane były nie uzyskaniu praw obywatelskich Polaków na Wileńszczyźnie, ale idei niepodległości Litwy i polityce realizowanej przez Sajudis” – konstatuje w publikacji „Polacy na Wileńszczyźnie 1990-2012”. Z kolei o pełnej legitymizacji dążenia do autonomii w oczach społeczności polskiej pisze inny badacz tematu, prof. Adam Bobryk, autor opracowania „Odrodzenie narodowe Polaków w Republice Litewskiej 1987-1997”.
Postulat wielkoduszności, rozumienia lęków małych narodów i ustępowania im pola, podnoszony wielokrotnie w wyobrażeniach stanowiących mit giedroyciowski, nie mógł zostać powszechnie zaakceptowany w jednym z ostatecznych miejsc akcji – na Wileńszczyźnie. A to dlatego, że okazało się, iż mały naród – szukający potwierdzenia odrębności i suwerenności – sięga po środki panowania właściwe w tradycji wielkim narodom. Takiej sytuacji nie aprobuje polska mniejszość narodowa, od której w wyniku zmiany granic, jak nazywa to wielu tamtejszych rodaków, „odeszło” własne państwo – diagnozuje prof. Zbigniew Kurcz w swoim studium „Mniejszość polska na Wileńszczyźnie” z roku 2005. Jak widać, sam „giedroycizm” nie uzyskuje legitymizacji w oczach polskiej społeczności na Litwie, która słusznie uważa go za narzędzie przyzwalające na ich wynarodowienie.
Podsumowując ten wątek, należy skonstatować, iż post-solidarnościowe elity celowo i z premedytacją zdradziły Polaków na Litwie, zaś postulatem wznoszonym przez jakiekolwiek siły suwerennościowe, patriotyczne, nacjonalistyczne i inne pokrewne powinno być pociągnięcie do odpowiedzialności żyjących jeszcze polityków winnych tej zdrady oraz wymierzenie im najwyższego wymiaru kary w przypadku udowodnienia winy, z opcją zamiany na dożywotnie odbywanie kary pozbawienia wolności. Z postawą tego typu nie da się zawrzeć bowiem żadnego kompromisu, o ile chce się zachować własną tożsamość polityczną. Jednocześnie Państwo Polskie po odzyskaniu suwerenności powinno zarówno symbolicznie, jak i politycznie zadośćuczynić Rodakom na Wileńszczyźnie za własne zaniechania. Należy także propagować takie normy i narzucać takie priorytety w debacie publicznej, aby autorzy postulatów zdrady Polaków na Litwie narażeni byli na powszechny ostracyzm, a w ostateczności – symboliczne wykluczenie z polskiej wspólnoty narodowej, a więc z narodu polskiego tworzącego jedność ponad granicami państwowymi.
Asertywni i skuteczni
Wobec takiego obrotu spraw swego rodzaju „droga środka”, którą suflował Giedroyc, okazała się niemożliwa, starcie polskich i litewskich interesów narodowych okazało się nie tracić na aktualności. Do polityki zaprzedawania Rodaków na Wileńszczyźnie można było jedynie dorabiać patriotyczny sztafaż, jak czyni to obecnie rządzące Prawo i Sprawiedliwość. To ostatnie ugrupowanie zawładnęło i jak dotąd skutecznie zawiaduje elektoratem kresowo-patriotycznym, choć ten w ostatnim czasie mobilizuje się i rekrutuje także spośród wyborców młodego pokolenia, rówieśników III RP bądź młodszych. Fenomen Marszu Niepodległości oraz wzrost znaczenia organizacji społeczno-politycznych współtworzących to przedsięwzięcie mogły nadać nowego impetu agendzie kresowej, co zrealizowało się ostatecznie dzięki działalności i retoryce nielicznych wszakże posłów-narodowców z jednej strony i fiasku „giedroycizmu” z przyczyn obiektywnych z drugiej. W ten sposób nosicielami postulatów asertywnej polityki wobec Litwy i Ukrainy przestali być jedynie znajdujący się nierzadko w jesieni życia Kresowianie, ale też mający przed sobą istotny potencjał na przyszłość narodowcy. Wznoszone hasła „dumy narodowej” oraz pokrewne ex definitione wykluczają pobłażanie małej nadbałtyckiej republice, która polskich nacjonalistów interesować może przede wszystkim jako struktura systemowo dyskryminująca Rodaków na Wileńszczyźnie – jakkolwiek skala mobilizacji narodowców w obliczu tego problemu pozostawia jeszcze wiele do życzenia.
Z drugiej strony PiS, owładnięty obsesją odgrywania roli „wschodniej flanki” wespół z sojuszniczą „Republiką Litewską”, oddał się na służbę atlantyzmowi, czego warunkiem sine qua non było odseparowanie kwestii spornych, w tym dyskryminacji Polaków na Litwie, od bieżącej polityki. Im częściej zatem wybrzmiewały zapowiedzi zawiązania czy umocnienia „strategicznego partnerstwa” polsko-litewskiego, tym częściej litewscy politycy mogli sądzić, że mają wolną rękę w kwestii ostatecznego rozwiązania kwestii polskiej na Wileńszczyźnie. Istotnie rząd PiS nie jest żadną zmianą jakościową w odniesieniu do sprawy kresowej, ugrupowanie to jest obarczone giedroycizmem niczym chory człowiek wrodzoną wadą genetyczną. Zarazem PiS, odwołując się do prometejskich koncepcji ze źródłami w piłsudczyźnie jako podwalinami swojego myślenia o geopolityce, nie jest w stanie postawić na ostrzu noża polskich interesów narodowych w konfrontacji z ukraińską czy litewską racją stanu. Jest to zjawisko immanentne dla PiS-u, dlatego też partia ta jest organicznie niezdolna do egzekwowania polskich interesów narodowych na obszarze Europy Wschodniej w ich zasadniczej odsłonie, a więc w obliczu konieczności zachowania i rozwoju polskich społeczności na Kresach Wschodnich.
W związku z powyższym Polacy na Litwie mogli liczyć jedynie na własne zdolności organizacyjne oraz mobilizacyjne, czego uwydatnieniem jest już dwukrotne przekroczenie progu wyborczego przez listę utworzoną przez Akcję Wyborczą Polaków na Litwie z jednej, z Alians Rosjan z drugiej strony, przy czym AWPL zajmuje w tym układzie pozycję koalicjanta dominującego. Dodatkowo Polacy rządzą w samorządach w rejonie solecznickim oraz wileńskim, mają również radnych w samym mieście Wilnie, tym samym współrządząc miastem, partycypują we władzy także w rejonie trockim. Jednak przy skromnych zasobach i kompetencjach samorządów w „Republice Litewskiej”, najważniejsze jest samo posiadanie liczącego się głosu i zorganizowanie polityczne naszych Rodaków.
W tej sytuacji rząd PiS z jednej strony zaczął głosić uwarunkowanie położenia polskiej społeczności na Litwie ociepleniem wzajemnych relacji, co samo w sobie jest absurdalne, gdyż przyczyną chłodnych stosunków jest właśnie traktowanie polskiej mniejszości narodowej na Wilią i Niemnem. Z drugiej zaś strony, rozpoczęło się dowartościowywanie środowisk innych niż AWPL i Waldemar Tomaszewski. W ten sposób środki, których pierwotnym źródłem pochodzenia jest podatnik w Polsce, płynęły do zajadle anty-AWPL-owskiego i liberalnego środowiska radia i portalu „Znad Wilii”, którego właścicielem jest całkowicie powolny litewskiej racji stanu Czesław Okińczyc. Jak konstatuje przytaczany wcześniej prof. Zbigniew Kurcz:
„Spośród reprezentantów polskiej społeczności na Litwie idee giedroyciowskie w największym stopniu podejmuje Czesław Okińczyc, wobec którego już w 1991 r. ZPL [Związek Polaków na Litwie – przyp. XP] sformułował zarzuty, że redagowane przez niego pismo „Znad Wilii” reprezentuje litewski punkt widzenia na stosunki polsko-litewskie na Wileńszczyźnie, a to za sprawą dotacji otrzymywanych od rządu litewskiego” – czytamy.
Jednocześnie misję zbliżenia ze środowiskami polskimi konkurencyjnymi wobec Tomaszewskiego i AWPL powierzono „Gazecie Polskiej”. W ten sposób tekstami ze wspomnianą „GP” wymieniał się ”Kurier Wileński”, wydawany przez wileńskiego przedsiębiorcę Zygmunta Klonowskiego. Ten ostatni założył nawet w Wilnie Klub Gazety Polskiej, inną odsłoną jego działalności publicznej była nieudana próba dostania się do Seimasu z list liberalnego Związku Wolności, którego Frakcją Polską Klonowski zawiaduje. Ostateczna klęska polskich kandydatów do parlamentu tzw. Republiki Litewskiej spoza AWPL potwierdziła supremację partii Tomaszewskiego wśród polskiego elektoratu.
Na argument demokratycznej legitymacji, którą regularnie potwierdza w wyborach partia Waldemara Tomaszewskiego, przejęte misją „demokratyzacji” elity III RP bywają jednak często głuche, celowo dywersyfikując wsparcie dla ośrodków innych niż AWPL-owskie i dowartościowując te ostatnie nieproporcjonalnie do skali realnego poparcia wśród społeczności polskiej na Litwie. „Demokratyzm” elit post-solidarnościowych jest zatem wybiórczy, aktualny tylko wtedy, gdy beneficjentami demokratycznej legitymizacji nie są asertywne i samodzielne środowiska polskie, na czele z AWPL Waldemara Tomaszewskiego.
„Gazeta Polska” wehikułem giedroycizmu
Jednocześnie taranem „giedroycizmu” i jego współczesnym wehikułem okazały się media Tomasza Sakiewicza. Na ich celowniku znalazła się Akcja Wyborcza Polaków na Litwie, mająca na sumieniu „grzechy”, których w środowisku „GP się nie wybacza. I tak, Waldemarowi Tomaszewskiemu oberwało się za sam taktyczny sojusz z mniejszością rosyjską na Litwie, za przypięcie wstążki św. Jerzego w dniu 9 maja 2014 podczas uroczystości zakończenia II wojny światowej na Cmentarzu Antokolskim w Wilnie, co było ukłonem wobec elektoratu rosyjskiego na Litwie (tę samą wstążkę przypiął potem w Rzymie do sutanny Ojciec Święty Franciszek, którą Głowa Kościoła otrzymał od rosyjskiego deputowanego Pawła Dorochina w maju 2016 roku). Do tego doszedł jeszcze krytycyzm wobec zamieszek i zamachu stanu w Kijowie, dla którego entuzjastyczne poparcie ukonstytuowało wręcz obecną postać środowiska giedroycistów, „Gazety Polskiej” nie wyłączając.
– Majdany i bolszewizmy są największym złem – mówił Tomaszewski w listopadzie 2014 roku w wywiadzie dla gazety „Rzeczpospolita”. – Część majdanowców gloryfikuje ideologię Bandery, która zawsze była antypolska, antyrosyjska i antysemicka. Dla mnie to jest nie do przyjęcia – dodawał Tomaszewski, mówiąc głosem, jakiego próżno było szukać wśród skolonizowanych umysłów „klasy” politycznej III RP.
Warto zaznaczyć, że sam Tomaszewski potrafi być również umiejętnie dowcipny. Prowokowany w marcu 2015 roku przez radio „Znad Wilii” pytaniem o rosyjskie „zielone ludziki” na Litwie polityk odpowiedział:
„Jak w Wilnie wygrają liberałowie, to będą niebieskie ludziki, z rosyjska „gołubyje” – podsumował lider AWPL, nawiązując do światopoglądu litewskich liberałów. „Gołuboj”, czyli błękitny/niebieski, to bowiem także określenie homoseksualisty w rosyjskim języku potocznym.
Oliwy do ognia dolał z kolei poseł AWPL na Seimas, Zbigniew Jedziński z Podbrodzia, który – szydząc z podwójnych standardów stosowanych przez Zachód – wezwał ironicznie do zbombardowania Kijowa w celu wymuszenia na nim pokoju w Donbasie, tak jak NATO rzuciło na kolana Jugosławię podczas wojny w Kosowie. Z kolei w innym wpisie na Facebooku Jedziński bezceremonialnie nazwał Ukrainę „oligarchicznym wrzodem na dupie Europy”.
Tego było za wiele, i tak w kwietniu 2017 roku Katarzyna Gójska pisała:
„[…] zdecydowana obrona praw Polaków jest słuszna, ale tolerowanie by głosem polskiego środowiska byli przedstawiciele miejscowej partii putinowskiej, zakrawa na szaleństwo”, dodając iż pewne polskie środowiska są współodpowiedzialne na równi z Litwinami za zły stan stosunków polsko-litewskich. Ponad rok wcześniej, w marcu 2016, Gójska i Tomasz Sakiewicz pelegrynowali do Wilna, gdzie spotkali się m.in. ze wspomnianym Okińczycem. Na forum medialnym, w którym uczestniczyli także przedstawiciele litewskich środków masowego przekazu, a także wysłannik „Gazety Wyborczej”, Sakiewicz utyskiwał na „rosyjską propagandę”, która jakoby przyczynia się do skłócania narodów Europy Wschodniej. „Wśród Polaków trzeba wspierać tych, którzy broniąc interesów polskich na Litwie będą jednak chcieli współpracować z Litwą” – mówi w wywiadzie do portalu Okińczyca „Znad Wilii” – zw.lt Sakiewicz, jednoznacznie określając się tym saym jako oponent AWPL i Tomaszewskiego. Ostatecznie jednak partnerem mediów Sakiewicza stało się środowisko „Kuriera Wileńskiego”.
Z kolei 18 marca 2018 roku Katarzyna Gójska stwierdziła na łamach portalu Niezalezna.pl:
„Chwała Bogu, czasy dyplomacji nastawionej na konserwowanie zaszłości, zamiast skupienie się na ich przezwyciężaniu, przechodzą do lamusa. Działania premiera są tego przykładem. Warto jednak przypomnieć, iż nieporozumienia w relacjach polsko-litewskich dotyczyły niemal wyłącznie sytuacji polskiej mniejszości [pogrubienie od autorki – przyp. XP]” – pisała.
Powyższy fragment obrazuje podejście środowiska „Gazety Polskiej” do mniejszości polskiej na Litwie. O ile dla polskiego patrioty niekorzystne położenie jego narażonych na wynarodowienie Rodaków jest wystarczającym powodem, by wyegzekwować ich prawa choćby za cenę zaostrzenia stosunków z państwem ościennym, o tyle partycypujący w środowisku „GP” dziennikarze i publicyści widzą Polskę i „Republikę Litewską” jako podmioty o obiektywnie tożsamych interesach, wobec których spory o położenie mniejszości polskiej są anomalią. Dochodzi do tego całkowite niezrozumienie XIX-wiecznych antypolskich źródeł współczesnej nowo-litewskiej tożsamości narodowej Litwinów, mitu „okupacji Wilna” a wreszcie – tego, iż więź narodowa jest czymś irracjonalnym, opartym na uczuciowym związku, niepodlegającym kalkulacji, ale zarazem będącym punktem wyjścia dla polityki realizmu politycznego, gdyż to naród polski jest w przeciwieństwie do „Międzymorza” czy „wschodniej flanki” bytem jak najbardziej realnym i namacalnym. Stąd też właśnie „Gazeta Polska” ma wszelkie kwalifikacje ku temu, by odgrywać rolę narodowych renegatów, szczególnie wobec Polaków na Kresach. W cytowanym felietonie pt. „Nie możemy finansować sojuszników Putina” Katarzyna Gójska chce wręcz uzależniać finansowe wsparcie dla Rodaków na Litwie od ich stosunku do NATO, co unaocznia fakt, z jakimi bytami identyfikuje się autorka i jej środowisko w pierwszej kolejności i komu muszą w ich oczach ustąpić kresowi Polacy. Z kolei w sposób bezpośredni Giedroyca rehabilituje w pokrewnym „Gazecie Polskiej” i portalowi Niezalezna.pl periodyku „Nowe Państwo” Piotr Lisiewicz, który wręcz upatruje w „giedroycizmie” źródeł polskiej siły i niepokoju na Kremlu.
Nieostrożność i nieroztropność „Gazety Polskiej”, brak umiaru w zakresie formułowania własnej agendy, a wreszcie niezdrowy fanatyzm, zakrawający na obsesję, pozwoliły na pozycjonowanie mediów Tomasza Sakiewicza jako ideowego przeciwnika także przez samych Polaków na Litwie. Ostatnia przeszkoda, jaką były pozory braku konfliktu, została usunięta przez współczesnych nosicieli „giedroycizmu”, co spotkało się z jednoznaczną reakcją Rodaków na Wileńszczyźnie.
Podjęcie rękawicy
Wprawdzie już wcześniej lider AWPL Waldemar Tomaszewski potrafił nieśmiało przytoczyć na łamach Telewizji Trwam opinię, iż w PiS-ie dostrzegalny jest silny wpływ doktryny Giedroyca, ale wówczas polityk ten uczynił to w sposób jedynie sygnalizujący istnienie potencjalnego problemu. Z kolei podczas wieczoru wyborczego w 2015 roku Tomaszewski został nawet zaproszony do siedziby PiS, co prawdopodobnie należy przypisać znającemu się z liderem AWPL obecnemu szefowi Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Michałowi Dworczykowi. Warto zaznaczyć, że ten ostatni prócz zaangażowania kresowego jeszcze w czasach harcerskich włączył się także we wspieranie tzw. białoruskiej opozycji demokratycznej. Znamiennym jest, że założona przezeń i wspominana wcześniej fundacja nazywa się „Wolność i Demokracja”. Możemy więc mówić o kwintesencji PiS-u w działalności Dworczyka – interesy Polaków na Kresach powinny się mieścić w wolnościowym, demokratycznym (i, co bardzo istotne, antyrosyjskim) paradygmacie, dokładnie tak, jak suflował to sam Giedroyc.
Tymczasem, jako pierwszy odpór paszkwilowi Gójskiej na łamach Niezaleznej.pl dał właśnie sam Tomaszewski. Indagowany o to przez Tomasza Karpowicza z portalu wPolityce.pl, lider AWPL, mówił:
– Jak odniesie się Pan do zarzutów, że „głosem polskiego środowiska są przedstawiciele miejscowej partii putinowskiej”, który pojawił się na łamach „Gazety Polskiej”?
– To totalna bzdura. Jakieś pomieszanie z poplątaniem. Chociaż ukazanie się tego paszkwilu i atak na polskich patriotów na Wileńszczyźnie na łamach tej polskojęzycznej gazety zbytnio mnie nie dziwi. Przecież czepiała się bezsensownie również katolickiej TV Trwam i Radia Maryja. Są po prostu niewiarygodni. I na pewno nie rozumieją, że dawanie fałszywego świadectwa jest łamaniem Przykazań Bożych – powiedział Tomaszewski. Warty uwagi jest również poniższy fragment, w którym lider polskiej społeczności na Litwie wskazuje na problem porozumiewania się przez polityków z Warszawy ponad głowami wileńskich Rodaków z elitami litewskimi:
– Na pewno więc rodacy z Macierzy mogą nam pomóc w tym, aby hasło „nic o nas bez nas” nie było zapominane przez polskich polityków – mówił Tomaszewski, szukając wsparcia i zrozumienia u zdrowej części opinii publicznej nad Wisłą.
W formie autorskiego artykułu odniosła się do zarzutów Gójskiej inna polityk AWPL, była wiceminister energetyki i obecna radna miasta Wilna, Renata Cytacka:
– Trudno się nie domyślić, z czyjej inspiracji powstał ten paszkwil na temat Polaków na Litwie. Wystarczy połączyć ze sobą miejsce pracy autorki, którym jest Gazeta niby-Polska, „liberalny” Klub GP w Wilnie i frustrację po zdobyciu przez nich zaledwie 200 głosów w ostatnich wyborach, podczas gdy Akcja Wyborcza Polaków na Litwie – Związek Chrześcijańskich Rodzin uzyskała ich 70 000 – pisała Cytacka w tekście pt. „Antypolskie działania” na łamach AWPL-owskiego portalu L24.lt. Zarazem Cytacka niedwuznacznie odnosi się do, najwyraźniej postrzeganej przez nią jako rozbijacką, działalności Zygmunta Klonowskiego z liberalnego Związku Wolności, który założył Klub Gazety Polskiej w Wilnie i jako wydawca „Kuriera Wileńskiego” współpracuje z „GP”. Cytacka podsumowuje zaś tygodnik Sakiewicza następująco:
– Artykuły w prawicowej Gazecie Polskiej zaczęły upodabniać się do artykułów liberalnej Gazety Wyborczej. Jest to żenujące, ponieważ są to działania antypolskie i antychrześcijańskie – czytamy na L24.lt. Istotne jest przy tym, że AWPL nie tylko reprezentuje polski interes narodowy na Litwie, ale jest też demonstracyjnie antyliberalna, zaś samo określenie „liberał” jest w łonie tej partii traktowane jako dyskredytujące.
Warto zarazem dodać, iż sama Cytacka w lutym 2017 roku potrafiła wytknąć rządowi PiS, że funkcjonuje zgodnie z instrukcjami otrzymywanymi z ambasady USA. To właśnie była wiceminister energetyki z ramienia AWPL, pełniąca także funkcję przewodniczącej Forum Rodziców Szkół Polskich rejonu solecznickiego, opublikowała w marcu 2017 roku list otwarty do przedstawicieli najwyższych władz państwowych RP w sprawie wątpliwej z punktu widzenia polskiej racji stanu działalności radia i portalu „Znad Wilii”:
Strategia władz litewskich jest niezmienna i prowadzona niezależnie, czy rządzi prawica, czy lewica. Jednak nie możemy pojąć i zrozumieć tego, kiedy mamy takie zagrożenia ze strony władz litewskich, że jesteśmy zwalczani przez polskojęzyczne media, a mianowicie radio oraz portal zw.lt. W sytuacji gdyby były to media litewskie, bądź kapitał wyłącznie litewski, to dla nas by było chociaż minimalnie pocieszenie. Jednak jak wiemy, zdecydowana większość funduszy pochodzi z Polski. Nie możemy pojąć dlaczego Macierz finansuje zwalczanie naszej jedności, która jest podstawą naszej siły w walce o zachowanie polskości? Dlaczego podatki naszych Rodaków są używane w tym celu? – pytała retorycznie Cytacka, jakby udając, że nie zdaje sobie sprawy, iż adresuje swoje pytania do niesuwerennych ośrodków politycznych z siedzibą w Warszawie.
Z kolei wcześniej na łamach wspomnianego serwisu L24.lt polski publicysta z Wileńszczyzny Tadeusz Andrzejewski opublikował tekst pt. „Pouczenie dla pouczających: nie stracić okazji, aby pomilczeć”, w którym zwrócił się bezpośrednio do Gójskiej:
Rozumiem, że jest znacznie lżej pouczać Polaków na Kresach, jak żyć, popijając sobie kawkę z bitą śmietanką w Warszawie. Proponuję jednak pouczającym robić to z nieco większą pokorą i czasami też słuchać rad prezydenta Chiraca, by nie stracić okazji, aby pomilczeć – czytamy.
Jedną z przesłanek, za którą stać może radykalny zwrot ku konfrontacji wobec giedroyciowskiego establishmentu w III RP, jest dwuznaczna gra samego Andrzeja Dudy. W lutym 2018 roku Duda spotkał się z Waldemarem Tomaszewskim, co można było odczytywać jako wyraz umiarkowanego poparcia politycznego dla szefa AWPL. Tymczasem, już podczas wizyty w „Republice Litewskiej”, która rozpoczynała się dzień po rzeczonym spotkaniu, Duda powiedział, iż „niektóre oczekiwania polskiej mniejszości na Litwie są wygórowane”. W komentarzu dla serwisu Prawy.pl Cytacka skomentowała przytaczane słowa w sposób skrajnie krytyczny:
Stwierdzenie iż ,,niektóre oczekiwania polskiej mniejszości na Litwie są wygórowane” naprawdę zabolało, to tak jakby włożyć nóż w ręce władz litewskich – mówiła polska polityk z Wileńszczyzny. Podobnie wybrzmiewał głos wspominanego wcześniej Stanisława Pieszko, delegata na odbywający się w czerwcu 2015 roku zjazd Związku Polaków na Litwie i byłego wiceprzewodniczącego tej organizacji, który mówił wówczas:
Polscy politycy i polska władza, faktycznie milcząc, sprawiają zagrożenie dla polskiego szkolnictwa i faktycznie zapominają o traktacie polsko-litewskim – oceniał Pieszko.
Tym samym Polacy na Litwie dają wyraz swojemu wciąż aktualnemu niepokojowi o los lokalnej polskiej wspólnoty narodowej na Wileńszczyźnie, co sytuuje ich automatycznie w opozycji wobec „giedroycizmu”, zaś elity III RP ustawia w roli faktycznych współsprawców praktyk dyskryminacyjnych rządu litewskiego. Jest to efekt czerpania przez establishment post-solidarnościowy z ideowych zasobów, które są obce polskiej racji stanu na Kresach Wschodnich. Z tego stanu rzeczy liderzy polskiej społeczności na Wileńszczyźnie w pełni świadomie muszą zdawać sobie sprawę, mając do czynienia z określoną rzeczywistością polityczną w samej Macierzy. Przeświadczenie, iż głównym problemem nie jest szowinizm narodu tytularnego w pozbawionym znaczenia mikro-państwie, lecz przede wszystkim choroba umysłów elit w kraju macierzystym, już dawno stało się udziałem animatorów polskiego życia społecznego, kulturalnego i politycznego w Kraju Wileńskim.
Podsumowanie
Z powyższego płynie kilka istotnych wniosków i wskazań, które warto usystematyzować:
- z perspektywy polskiego suwerennościowca konfrontacja między Polakami na Kresach a krajowymi „giedroyciowcami” jest korzystna, gdyż pozwala na odwołanie się w debacie publicznej do argumentu negatywnej recepcji doktryny Giedroyca wśród kresowych Rodaków;
- sposób uczestnictwa w debacie publicznej musi mieć na celu jednoznaczne ustosunkowanie się poszczególnych podmiotów do problemu dyskryminacji Polaków na Litwie – tak, aby zawężyć „giedroycizmowi” pole manewru, a ostatecznie zmusić jego przedstawicieli do bezpośredniego przyznania, iż interesy Rodaków są gotowi spisać na straty, co oznaczać będzie ich kompromitację w oczach polskiej opinii publicznej jako zdrajców;
- „Republika Litewska”, będąca jednym z elementów „wschodniej flanki” NATO, jest automatycznie rozgrzeszana przez elity III RP jako filar atlantyzmu, zatem z jednej strony agenda kresowa jest funkcją uzyskiwania suwerenności Polski od bloku zachodniego, a z drugiej – samo realizowanie narodowej polityki na Kresach warunkuje zdobywanie przez Polskę suwerenności politycznej, mamy wobec tego do czynienia ze sprzężeniem zwrotnym i naturalnym sojuszem Kresowian ze środowiskami suwerennościowymi;
- dyskryminacja Polaków na Litwie docelowo musi stać się tym, czym stało się zjawisko renesansu banderyzmu na Ukrainie – czynnikiem, na który nie ma fundamentalnej zgody społeczeństwa polskiego, wiążąc w ten sposób ręce elitom władzy III RP w zakresie realizowania koncepcji przechodzących do porządku dziennego nad niesuwerennością Rzeczypospolitej w stosunkach z „Republiką Litewską” czy Ukrainą;
- jednocześnie fenomen Wileńskiej Republiki Ludowej, która zaktualizowała ideę polskiego separatyzmu, czy długa żywotność koncepcji wygłoszonych przez Alexandra Kossa, kandydata Kukiz’15 do Sejmu, wskazują, iż istnieje niemały potencjał pozytywnej recepcji w polskim społeczeństwie tych pomysłów, które nie uważają obowiązującego terytorialnego status quo za coś niezmiennego i stojącego wyżej od interesu narodowego na Wileńszczyźnie, jednocześnie przesunięcie granic to postulat, który należy głosić warunkowo, tj. dopuszczalny o tyle, o ile nie zmieni się obecny stan rzeczy, głęboko nieakceptowany dla tracących z wolna cierpliwość Polaków;
- zarazem należy wystrzegać się bezpośrednich odwołań do pojęć z zakresu agresji zbrojnej czy wojny, Polska może jedynie być zmuszona, oczywiście w nie pozostawiającej wyboru sytuacji, do wprowadzenia „kontyngentu stabilizacyjnego”, który zagwarantuje bezpieczeństwo i pokój, zapobiegnie destabilizacji regionu, zapewni autochtonicznej ludności prawo do samookreślenia, wprowadzi zgodę między skłócanymi przez litewski rząd narodami etc., pretekstów do wykorzystania w przyszłości przesiąkniętego patriotyzmem i oddaniem Ojczyźnie Wojska Polskiego dostarczają na bieżąco sami Litwini, polskim suwerennościowcom pozostaje zaś czekać bądź w miarę możliwości stymulować otwarcie okna geopolitycznego, w trakcie którego wykorzystanie armii będzie koniecznością dziejową; przykładem takiej retoryki są wystąpienia Alexandra Kossa, który odwoływał się do dysproporcji potencjałów armii polskiej i litewskiej, do poglądów polskich patriotów na polskość Wilna i ich ewentualnej gotowości do użycia siły, ale sam nie nawoływał bezpośrednio do agresji zbrojnej;
- celowe jest stosowanie takiej retoryki, która będzie wskazywała na samozwańczość i bezprawność odwołań obecnego nadbałtyckiego tworu do historii Wielkiego Księstwa Litewskiego, dyskredytując tym samym prawomocność obecnego kształtu terytorialnego tzw. Republiki Litewskiej, dla której jedynym sposobem zachowania Wilna i Wileńszczyzny jest nadanie regionowi szerokiej autonomii, po czym możliwe będzie nawiązanie przyjacielskich i partnerskich stosunków – warto przypomnieć w tym kontekście wypowiedź posła Roberta Winnickiego z grudnia 2016 roku o tym, iż „przynależność państwowa Wilna może stać pod znakiem zapytania” w związku z nieprzestrzeganiem traktatu polsko-litewskiego;
- należy również podkreślać, iż prawdziwymi dziedzicami i spadkobiercami Wielkiego Księstwa Litewskiego są Polacy na historycznej Litwie, a więc także na terytorium Białorusi i tylko pod tym względem można uwzględniać „litewskość Wilna”, dlatego też nie ma sprzeczności w tym, że było i jest to miasto polskie, choć położone na Litwie – przeciwnie: jest położone na Litwie i właśnie dlatego jest polskie;
- jednocześnie należy się wystrzegać retoryki stricte szowinistycznej, negującej pewną odrębność i odmawiającej Nowo-Litwinom prawa do zachowania własnej kultury czy języka, podczas gdy polscy patrioci chcą im odmówić jedynie prawa do posiadania odrębnej państwowości, zaś jako polscy imperialiści powinniśmy przynajmniej w sferze idei być zainteresowani maksymalną liczbą dopełniających nas kategorii, zaś w sferze praxis nie wykluczać oczywiście pełnej unifikacji, gdyby była to jedyna droga do zwalczenia separatyzmu nowolitewskiego.