Dyktatura liberalizmu 2.0. – rozmowa z prof. Aleksandrem Duginem

18.06.2021
Trump był i pozostaje przedstawicielem liberalizmu 1.0.

Pańskim najnowszym eseju pisze Pan o „liberalizmie 2.0”. Czy liberalizm tak się zmienia?

– Oczywiście! Każda ideologia podlega permanentnym zmianom, również liberalizm. Jesteśmy obecnie świadkami radykalnej transformacji liberalizmu. Staje się on jeszcze bardziej niebezpieczny i destrukcyjny.

Jak Pan ocenia tą zmianę?

– Jesteśmy świadkami swoistego „rytuału przejścia”. Uważam, że symbolem tego są okoliczności, w których kończyła się kadencja Donalda Trumpa obalonego przez elity globalistyczne reprezentowane przez Joe Bidena. Ten „rytuał przejścia” uosabiają parady gejów, rebelie BLM, imperializm LGBT, globalne powstanie dzikiego feminizmu oraz spektakularne nadejście posthumanizmu i skrajnej technokracji. Za kurtyną tych zjawisk mają miejsce głębokie procesy intelektualne i filozoficzne. I to właśnie te procesy wywierają wpływ na kulturę i politykę.

Pisze Pan o „samotności” liberalizmu…

– Współczesny liberalizm pozbył się swych przeciwników wraz z upadkiem Związku Radzieckiego. Jest to dla tej ideologii niebezpieczne, bo jej istotnym elementem jest demarkacja od innych. W mojej czwartej teorii politycznej definiuję liberalizm jako pierwszą teorię zwalczającą dwóch wrogów – komunizm (drugą teorię) i faszyzm (trzecią teorię). Obie rzuciły wyzwanie liberalizmowi, który uznawał się za doktrynę najbardziej nowoczesną i postępową. Jednocześnie i komunizm i faszyzm zgłaszały analogiczne ambicje. W 1990 roku oba zostały pokonane. Okres ten zwykło się określać mianem „momentu jednobiegunowego” (Charles Krauthammer) oraz przedwcześnie – o czym dziś już wiemy – ogłoszonym przez Francisa Fukuyamę „końcem historii”. W latach 1990. wydawało się bowiem, że liberalizm nie ma już przeciwników. Kiełkujące wówczas niewielkie ruchy antyliberalnej prawicy i lewicy oraz środowiska tzw. narodowo-bolszewickie nie były dla niego poważniejszym wyzwaniem. Brak „wrogów” oznaczał dla liberalizmu kryzys jego tożsamości. To mam właśnie na myśli, pisząc o jego „samotności”, bynajmniej nie w jakimś melancholijnym sensie. Dlatego transformacja w kierunku liberalizmu 2.0 z ładunkiem „nowej energii” była właściwie nieunikniona.

Na czym ona polega?

– Należało reaktywować przeciwnika. Początkowo w tej roli osadzano słabe, nieliberalne formacje, które można określić jako narodowo-bolszewickie, choć one same nie definiowały się w ten sposób. Obecnie możemy dla ułatwienia opisać podziały polityczne w oparciu o opozycję obozu globalistycznego (liberalizmu 2.0) i antyglobalistów. Musimy też pamiętać, że liberalizm 1.0 nie zostanie zreformowany, lecz on również stanie się wrogiem liberalizmu 2.0. Możemy chyba nawet mówić tu o pewnej mutacji. Istnieją przecież jeszcze liberałowie starego typu, którzy bliżsi są obozowi antyglobalistów, odrzucają bezgraniczny, hedonistyczny i totalny indywidualizm liberalizmu 2.0.

Czyli liberałowie wystąpią przeciwko liberałom?

– Liberalizm 2.0 można postrzegać jako swoistą piątą kolumnę w ramach liberalizmu. Ten nowy liberalizm jest brutalny i bezwzględny, nie zakłada żadnej dyskusji, eliminuje wszelką debatę. To tzw. kultura unieważnienia (ang. cancel culture), to stygmatyzowanie przeciwników, eliminowanie ich. Ofiarami tego stają się także „starzy” liberałowie, co regularnie dzieje się obecnie w Europie. Kim są ofiary kultury unieważnienia? Czy to faszyści, albo komuniści? Nie, większość z nich to artyści, dziennikarze i pisarze, którzy niegdyś mieścili się w głównym nurcie, a teraz nagle są atakowani. Liberalizm 2.0 uderza w nich młotem udarowym.

Pański kraj, Rosja, jest dziś, pod rządami prezydenta Władimira Putina, postrzegany jako wielki przeciwnik globalizmu…

– Odrodzenie Rosji Putina może być traktowane jako połączenie strategii polityki antyzachodniej w stylu radzieckim z tradycyjnym rosyjskim nacjonalizmem. Z drugiej strony fenomen Putina wciąż pozostaje zagadką nawet dla nas, Rosjan. Rzeczywiście, można dostrzec w jego polityce elementy „narodowo-bolszewickie”, ale są też liczne wątki liberalne. Częściowo dotyczy to również fenomenu Chin. Tam też widzimy wyjątkowy chiński komunizm zmieszany z wyraźnym chińskim nacjonalizmem. Podobne tendencje można dostrzec też w europejskim populizmie, gdzie dystans dzielący lewicę od prawicy coraz szybciej zanika i prowadzi do takich symbolicznych, lewicowo-prawicowych koalicji, jak we Włoszech: mam na myśli współpracę prawicowo-populistycznej Ligi z lewicowo-populistycznym Ruchem 5 Gwiazd. To samo widzimy w rebelii przeciwko prezydentowi Emmanuelowi Macronowi ruchu żółtych kamizelek we Francji, w szeregach którego zwolennicy Marine Le Pen i Jeana-Luca Mélenchona walczą ramię w ramię przeciwko liberalnemu centrum.

Lewicowo-prawicowe sojusze, które Pan wymienił, istniały tylko przez krótki czas, często ulegając konfliktom wewnętrznym ostrzejszym od tych, które trawiły liberalne centrum…

– To kluczowy problem. Biorąc pod uwagę fakt, że tego rodzaju koalicje stanowią największe zagrożenie dla liberalizmu 2.0, musi on nieustannie je zwalczać, redukować, a także infiltrować. Za każdym razem, gdy dochodzi do konfliktu między antyglobalistyczną lewicą i antyglobalistyczną prawicą w Europie, zwolennicy liberalizmu 2.0 nie kryją nawet radości. Co więcej, widzimy przy tym, jak pojawia się tendencja do współpracy zwalczających się nawzajem frakcji z centrum. Myślę, że mamy z tym do czynienia we wszystkich krajach europejskich. W ten sposób globalizm dokonuje fragmentaryzacji obozu swoich przeciwników i zapobiega powstaniu potencjalnie silnych sojuszy.

Jak mogłyby takie sojusze wyglądać?

– Jeśli Putin w Rosji, Xi Jinping w Chinach, europejscy populiści, antyzachodnie nurty islamu, antykapitalistyczne prądy w Ameryce Łacińskiej i Afryce byliby wszyscy świadomi, że mają wspólnego przeciwnika ideologicznego w postaci liberalnego globalizmu, mogliby zaakceptować wspólną formułę lewicowo-prawicowego, integralnego populizmu, co zwiększyłoby siłę ich oporu i zwielokrotniłoby ich potencjał. Aby temu zapobiec, globaliści gotowi są zrobić wszystko, by zatrzymać jakąkolwiek ewolucję ideologiczną w tym kierunku.

W Pańskim eseju pisze Pan o Donaldzie Trumpie jako „akuszerze liberalizmu 2.0”. Co Pan przez to rozumie?

– Jak już powiedziałem, ideologia polityczna nie może istnieć bez dystynkcji przyjaciel – wróg. Traci ona wówczas swoją tożsamość. Pozbawienie się wroga równoznaczne jest z ideologicznym samobójstwem. Ukryty i niezdefiniowany wróg nie wystarczał do legitymizacji liberalizmu. Liberałowie nie mieli wystarczającej siły przekonywania jedynie w oparciu o demonizowanie Rosji Putina i Chin Xi Jinpinga. Co więcej, uznanie, że formalny, ustrukturyzowany ideologicznie wróg istnieje wyłącznie poza liberalną strefą wpływów (demokracją, gospodarką rynkową, prawami człowieka, globalną technologią, totalnym usieciowieniem etc.) po stwierdzeniu momentu jednobiegunowego na początku lat 1990., byłoby równoznaczne z przyznaniem się do błędu. A zatem ten wewnętrzny wróg pojawił się w samą porę, dokładnie wtedy, gdy był najbardziej potrzebny. Był nim Donald Trump. Uosabiał on różnicę pomiędzy liberalizmem 1.0 a liberalizmem 2.0. Początkowo podejmowano próby wykazania związków pomiędzy Trumpem a „czerwono-brunatnym” Putinem. Poważnie zaszkodziło to jego prezydenturze, lecz było ideologicznie niespójne. Było tak nie tylko z uwagi na brak rzeczywistych jego relacji z Putinem i ideologiczny oportunizm Trumpa, ale również ze względu na to, że sam Putin jest w rzeczywistości bardzo pragmatycznym realistą. Podobnie, jak Trump, jest on populistą wyborczym; jest też raczej oportunistą, tak naprawdę niezainteresowanym kwestiami światopoglądowymi. Retoryka przedstawiania Trumpa jako „faszysty” była równie absurdalna. Przez to, że jego rywale polityczni używali jej zdecydowanie zbyt często, stworzyła ona wprawdzie pewne kłopoty dla niego, ale również okazała się niespójna. Ani sam Trump, ani jego ekipa nie składała się z „faszystów” czy przedstawicieli jakichkolwiek tendencji skrajnie prawicowych, które w społeczeństwie amerykańskim były od wielu lat marginalizowane i przetrwały wyłącznie jako rodzaj libertariańskiego rezerwatu czy kiczowatej kultury.

Jak zatem sklasyfikowałby Pan ostatecznie Trumpa?

– Trump był i pozostaje przedstawicielem liberalizmu 1.0. Jeśli pominiemy systemy odrzucające ideologię liberalną w praktyce politycznej innych krajów, pozostanie nam tylko jeden wróg liberalizmu: sam liberalizm. By móc się zatem dalej rozwijać, liberalizm musiał przeprowadzić rodzaj „czystki wewnętrznej”. I to właśnie Trump symbolizował ów stary liberalizm. Był ucieleśnieniem wroga w kampanii wyborczej Joe Bidena, który reprezentuje nowy liberalizm. Biden mówił o „powrocie do normalności”. Tym samym za „nienormalność” uznał liberalizm 1.0 – narodowy, kapitalistyczny, pragmatyczny, indywidualistyczny i do pewnego stopnia libertariański.

Liberalizm koncentruje się na indywidualizmie, czyli pojedynczej osobie. Inne ideologie mówią o zbiorowościach; narodzie i klasie. A o czym mówi liberalizm 2.0?

– Zgadza się. Pojęcie jednostki odgrywa w fizyce społecznej liberalizmu taką samą rolę, jak pojęcie atomu w nauce fizyki. Społeczeństwo, według niego, składa się z atomów / jednostek, które stanowią jedyne empiryczne i realne podłoże wszelkich konstrukcji społecznych, politycznych i gospodarczych. Wszystko redukowane jest właśnie do jednostki. Taka jest zasada liberalizmu. Tym samym walka z wszelkimi przejawami tożsamości zbiorowej stanowi moralny obowiązek liberałów, a postęp mierzony jest zwycięstwami w tym starciu.

Spojrzenie na społeczeństwa zachodnie pozwala stwierdzić, że tych zwycięstw było sporo…

– W momencie, gdy liberałowie zaczęli realizację tego scenariusza, pomimo ich licznych sukcesów na tym polu, nadal istniał element wspólnotowości, jakiś fragment zapomnianej tożsamości zbiorowej, która również miała zostać zniszczona. I pojawia się polityka gender. Bycie kobietą lub mężczyzną oznacza odczuwanie tożsamości zbiorowej, która dyktuje określone zachowania społeczne i kulturowe. I to jest nowe wyzwanie dla liberalizmu. Jednostka ma być wyzwolona od biologicznej płci, bo ona nadal jest postrzegana jako coś obiektywnego. Płeć ma stać się całkowicie opcjonalna, być konsekwencją czysto indywidualnego wyboru. Polityka gender prowadzi do zmiany istoty koncepcji jednostki. Postmoderniści jako pierwsi doszli do wniosku, że liberalna jednostka stanowi konstrukcję męską i racjonalistyczną. Ograniczenie się do wyrównania szans i funkcji społecznych mężczyzn i kobiet, włącznie z ich prawem do zmiany płci, okazało się niewystarczające. „Tradycyjny” patriarchat wciąż przetrwał, definiując racjonalność i normy. Stąd pojawił się wniosek, że wyzwolenie jednostki to nie wszystko. Kolejny krok zakłada wyzwolenie istoty ludzkiej, czy raczej „bytu ludzkiego” od jednostki. Obecnie przyszła pora na ostateczne zastąpienie jednostki bytem opcjonalnym płciowo, rodzajem tożsamości sieciowej. Ostatnim krokiem będzie zastąpienie ludzkości przerażającymi istotami – maszynami, chimerami, robotami, sztuczną inteligencją i stworzeniami powstałymi w ramach inżynierii genetycznej. Przejście od tego, co wciąż ludzkie, do tego, co już postludzkie stanowi oś zmiany paradygmatu wiodącej od liberalizmu 1.0 do liberalizmu 2.0. Trump był humanistycznym indywidualistą, który stał na straży indywidualizmu w starym stylu, umieszczonego w kontekście ludzkim. Być może był ostatnim takim przywódcą. Biden to przedstawiciel nadchodzącej postludzkości.

Jak na razie wygląda to na lekki marsz globalistycznej elity bez większych przeszkód. Czyż nie tak?

– Nie sposób odrzucić tezy, że nacjonalizm w starym stylu i komunizm zostały pokonane przez liberalizm. Populizm nieliberalny, zarówno prawicowy, jak i lewicowy, nie są dziś w stanie pokonać liberalizmu. Aby uzyskać wystarczający potencjał, musielibyśmy zintegrować nieliberalną lewicę z nieliberalną prawicą. Rządzący liberałowie są na to uczuleni i z wyprzedzeniem starają się torpedować każdy ruch w tym kierunku. Krótkowzroczność polityków radykalnie prawicowych i radykalnie lewicowych pomaga tylko liberałom w realizacji ich agendy. Jednocześnie nie powinniśmy zapominać o pogłębiającej się przepaści między liberalizmem 1.0, a liberalizmem 2.0. Wygląda na to, że czystki wewnętrzne w obrębie modernizmu i postmodernizmu prowadzą do brutalnych represji i nagonki na kolejny gatunek podmiotów politycznych; tym razem ofiarami są sami liberałowie. Ci, którzy nie widzą się w strategii wielkiego resetu i osi Biden – George Soros, którzy nie są zadowoleni z perspektywy zaniku starej dobrej ludzkości, starych dobrych jednostek, wolności i gospodarki rynkowej. Dla nich w liberalizmie 2.0 nie będzie już miejsca. Będzie on miał charakter posthumanistyczny i każdy, kto go kwestionuje, zaliczony zostanie do wspólnoty wrogów społeczeństwa otwartego. I wtedy my, Rosjanie, będziemy mogli im powiedzieć: „Jesteśmy tu od dziesięcioleci i czujemy się tu, jak w domu. Witajcie zatem, nowi, w tym piekle!”. Każdy zwolennik Trumpa i przeciętny republikanin postrzegany jest dziś jako osoba potencjalnie niebezpieczna, tak jak my jesteśmy od dłuższego czasu. Niech więc liberałowie 1.0 dołączą do naszych szeregów! Aby to zrobić niekoniecznie trzeba być antyliberalnym, prokomunistycznym czy ultranacjonalistycznym. Nic podobnego! Każdy może zachować swoje dobre, stare przekonania tak długo, jak tylko chce. Czwarta teoria polityczna stoi na oryginalnym stanowisku, które opiera się na prawdziwej wolności: wolności walki o sprawiedliwość społeczną, o bycie patriotą, obronę państwa, kościoła, narodu, rodziny, a wreszcie walki o to, by pozostać człowiekiem.

Dziękuję za rozmowę.

Myśl Polska, nr 25-26 (20-27.06.2021)