Bezradna świadomość i ufrazesowiona głupota
Kult jest wszędzie. Rozumnej refleksji nie ma niemal nigdzie. W tym roku leitmotivem obchodów rocznicowych było: "1. sierpnia nie rozmawia się o sensie powstania!". Ależ nie ma sprawy, można o nim mówić w dowolnym innym dniu - tylko czy wtedy przypadkiem "wszyscy" nie bywają zajęci kolejnymi gównoburzami medialno-internetowej pseudo-demokracji partyjnej? A trzyma się i trwa także przez brak dojrzałej refleksji historycznej, która pomogłaby może Polakom otrząsnąć się z krępującej nas bzdurności politycznej III RP...
Rozmawiajmy o powstaniu
Jest to zresztą próba manipulacji aż dziecinna. Jednostronna propaganda rozlegała się wszak 1. sierpnia wszędzie, upozowana tylko na „bezstronne oddawanie czci”. A ludzi trzeba po prostu zmusić, żeby nie czytali i nie rozumieli niczego innego, no bo wtedy cały wysiłek z wykorzystaniem ofiar powstania do bieżących gierek politycznych - pójdzie na marne! Właśnie dlatego, żeby politrucy nie szargali pamięci ofiary Warszawy - rozmawiajmy o powstaniu. Rozmawiajmy poważnie. Także i przede wszystkim dzisiaj, także 1., 2. sierpnia – a zwłaszcza 2. października, kiedy przyjdzie kolejna rocznica kapitulacji Warszawy. Kolejnej kapitulacji – i pewnie nie ostatniej…
Bo umówmy się, dobre sobie – „Nie upolityczniać rocznicy powstania”? Przecież we wszystkich tych bizantyjskich obchodach chodziło WYŁĄCZNIE o bieżącą politykę. Żeby partia, której jedynym sensem istnienia jest pilnowanie, by Polska nie odzyskała niepodległości - mogła ogrzać się w ciepełku swego mega-patriotyzmu. Nie ma jednak tego złego - zrobienie z karykatury powstania warszawskiego (a także z doprowadzonej poza absurd sprawy „żołnierzy wyklętych”) sprawy partyjnej - w końcu zabije oba te mity.
Dobrze zresztą, przyszedł 2 sierpnia. I ile usłyszeliśmy i przeczytaliśmy tych dojrzałych refleksji historyczno-politycznych? Ile ważnych przemyśleń i nauk dla Polski ci wszyscy, którzy dzień wcześniej z takim pełnym wyższości niesmakiem psykali? Jaką lekcją jest stało się dla nas branie marzeń za rzeczywistość? Czego dowiedzieliśmy się na temat ślepej wiary w pomoc sojuszników? Jak sfalsyfikowało się przekonanie, że zapał i patriotyzm zastąpią przygotowanie, zaopatrzenie i wyposażenie?A, nie było na to czasu, bo dziś znowu dyskusja o wieku emerytalnym sędziów, jutro jakaś kolejna wrzutka i tak jakoś nie ma kiedy ani nauczyć się czego, ani pomyśleć o przyszłości, ani przygotować strategii przyszłości? No tak, oto polski kalendarz narodowy – od celebry, do celebry, a pomiędzy nimi gównonawalanki…
Nie można dać spokoju historii
A czemu nie można „dać spokoju” i zaprzestać rozumowego opisu powstania? Bo przecież nie ustają też jego wizje oparte na głupocie, szaleństwie i polityczno-wychowawczym szkodnictwie. Głupota i podłość wygrywają przez zniechęcenie myślących i przyzwoitych.
Dlatego przestać nie wolno. Przestać myśleć to gorzej niż przestać oddychać [i]. I nie wolno dać sobie wmówić, że myślenie „obraża czyjąś pamięć”. Obraźliwa jest przede wszystkim bezmyślność. Także ta historyczna.
A już najbardziej obraźliwym dla naszych przodków grepsem pozostaje „teraz to łatwo mówić..., inne to były czasy..., sam byś spróbował..., tak z perspektywy oceniać...”- bo to jest założenie, że kiedyś ludzie byli wyraźnie GŁUPSI niż obecnie. Że nie byli w stanie logicznie myśleć, nie potrafili dodawać, nie wiedzieli co to radio, co karabin, co kilometr drogi. Nic nie wiedzieli, więc nie można było od nich oczekiwać grama racjonalności. No tak, to nawet ja krytykowanych postaci historycznych obrażać bym nie śmiał - jak to wychodzi ich największym współczesnym wielbicielom...
Wielu „obrońców powstań” (a powstania warszawskiego w szczególności) obraża zresztą nie tylko postaci historyczne, ale własnych dziadków i rodziców. Oto bez powstań obrońcy ci mieliby "nie mówić po polsku", "nie myśleć po polsku", "zsowietyzować się" i „wynarodowić”. Cóż, każdy sam ocenia wartość i siłę własnej polskości, ale żeby tak nienawidzić własnej rodziny, tak nią gardzić, publicznie oskarżając o tak łatwe wyrzeczenie się świadomości i języka - to już trzeba być prawdziwym wyrodkiem!
Modlitwa za skaczących z dachu
Skoro zaś już jesteśmy przy nieudanych próbach racjonalizacji powstania – jedną z popularniejszych jest teza: „Powstanie i tak by wybuchło, bo młodzież miała dość okupacji i rwała się do walki". Dobra, już pomińmy jak było naprawdę, jak wyglądały proporcje tych rwących, z czym by się rwali, gdyby wydano im jeszcze mniej broni niż w realu i jaka dyscyplina panowała w szeregach AK. Weźmy tylko prostą matematykę. Gdyby rzeczywiście ci, którzy nie mogli wytrzymać ruszyli - zginęliby. Czyli tak, jak się faktycznie stało. Ale zginęliby SAMI (oczywiście dodając mordowanych przy okazji akcji podziemia zakładników cywilnych), bez tych, którzy zakazu powstania by posłuchali, bez tysięcy zwykłych mieszkańców, bez zrównania Warszawy z ziemią. Miasto i pozostali jego mieszkańcy ocaleliby. A zatem taniej by wyszło. Argument "oddolnego parcia" - jest więc tylko kolejnym argumentem PRZECIW powstaniu.
Kiedy ktoś chce podpalić dom - nie daje mu się przecież zapałek "bo on się tak rwie do pożaru". Kiedy zamierza skoczyć z dachu - niech skacze. Ale nie skaczemy za nim ani nie spychamy do towarzystwa w przepaść rodziny sąsiada.
Tak, wiem. Wiecznie żywy w takich sytuacjach jest też "argument" Okulickiego: "ale wtedy komunistyczna/sowiecka propaganda ogłosiłaby, że...!". NO TO CO, ŻEBY OGŁOSIŁA!? Co by to zmieniło w sytuacji Polski? Bo sytuację z tysiącami trupów i ruinami Warszawy znamy.
Słyszę też różne piski "ale mnie to nie interesuje! dajcie mi przeżywać... nie chodzi mi o politykę...". Ależ proszę bardzo, przecież nikt nikogo nie zmusza. Myślenie jest dla chętnych. I byłoby nawet dziwne, gdyby zdarzało się większości, a nie jednostkom. Niemniej ja np. jestem m.in. dziennikarzem politycznym, zajmuję się więc politycznymi aspektami zjawisk i zdarzeń, tak przeszłych, jak i ich współczesnej recepcji i wykorzystania. Proszę się więc uprzejmie nie wtrącać w wykonywanie mojego zajęcia. Bez urazy. Zresztą, skoro ja nikogo nie zmuszam (a jedynie zachęcam) do myślenia - to proszę mnie nie zmuszać do bezmyślności.
Lekcja 1944
Decyzja o wywołaniu powstania była decyzją polityczną i w tych kategoriach również musi być rozpatrywana (niezależnie od aspektów militarnych, społecznych, propagandowo-wychowawczych, ekonomicznych, demograficznych itd.). Dlatego właśnie kwestia odpowiedzialności odnosi się nie tylko do bezpośrednich sprawców, wymuszających sam wybuch wyższych dowódców AK. Równie istotne wydaje się podkreślenie roli jeszcze dwóch osób - i zdarzeń.
Po pierwsze - postawy wiecznego Hamleta, Naczelnego Wodza gen. Sosnkowskiego, który zdając sobie sprawę tak z tragicznego położenia militarnego podziemia w stolicy, jak i znając fatalną sytuację polityczną sprawy polskiej w kształcie nadawanym jej przez emigracyjny Londyn - nie zabronił wprost akcji w Warszawie. Postawa Sosnkowskiego była więc charakterystyczna dla tych przedstawicieli polskich elit, którzy zdawali sobie sprawę z błędności, a nawet szkodliwości polskich powstań - ale nie uczynili nic, lub o wiele za mało, by im przeciwdziałać.
Równie typowa, ale znacznie bardziej niebezpieczna i tragiczna w skutkach była jednak aktywność premiera Mikołajczyka, sądzącego, że wybuch powstania zdoła zdyskontować dla własnego sukcesu w rozmowach ze Stalinem. Myśląc, że jest cynicznym cwaniakiem - premier RP okazał się samobójczym i zabójczo szkodliwym durniem.
Wielu polityków w Polsce sądziło i sądzi bowiem, że może zrobić karierę na wykorzystywaniu polskiego patriotyzmu, na ryzykowaniu polskiej krwi, na graniu nie swoimi kartami w grę ze stawką przyszłości narodu. Oni przegrywają i jak blotki spadają ze stolika w niebyt, a Polska musi leczyć rany i podnosić się znowu z ruin.
Bierność i posługująca się patriotyzmem głupota wierząca we własną mądrość - te grzechy pomogły zniszczyć Warszawę i ich właśnie w polskiej polityce wystrzegać się powinniśmy szczególnie.
„Nic to…”?
Cały paradoks polskiej sytuacji podczas II wojny światowej polegał na tym, że w istocie nie należało wytracać w niej sił, gdy wróg był jeszcze zbyt potężny, ani tym bardziej nie miało to sensu, gdy było już oczywiste, że przegrywa.
Tymczasem prowadzący sprawę polską w obu tych przypadkach, przez cały okres wojny domagali się wręcz, wzywali i organizowali jak najwięcej ofiar polskich - gnając Polskę jako pierwszą wojenną ofiarę Hitlera, pchając przez całe pięć lat bez przerwy Polaków na pierwszą linię (i to nie tylko żołnierzy, ale także ofiary cywilne, dzieci, młodzież, a także ogromną część gospodarczych i kulturalnych dóbr narodu). Wszystko to, zogniskowane wokół obłąkańczego w swym samobójczym entuzjazmie hasła "Polska pierwsza w walce" - czyniło nasz wysiłek wojenny czymś pozarozumowym, całkowicie niezrozumiałym dla nikogo innego w świecie. Jakby to właśnie ta martyrologia, ten upór w pędzie do samounicestwienia miał w jakiś cudowny i nieznany sposób zamienić się w policzalny potencjał polityczny, siłę żywą, militarną czy gospodarczą narodu, przynosząc mu nie tylko niepodległość, ale i jakieś niewyobrażalne dodatkowe nagrody i profity.
Takie właśnie rozumowanie (?), wykraczające wprost z najbardziej absurdalnych wykwitów poezji romantycznej - kierowało postępowaniem przywódców Polski co najmniej od 1939 r., przez cały okres wojny i okupacji po szczególnie tragiczny rok 1944, rok Burzy i powstania, sprowadzającego sprawę polską do ruin i setek tysięcy ofiar nie dzięki którym, ale mimo których trzeba było potem na powrót, w o ile gorszych warunkach z mozołem dźwigać na powrót naszą ojczyznę.
Czyż może być większa wina wobec własnego narodu, niż żądać wręcz jego śmierci, niczym kapłani sekt organizujących masowe samobójstwa zapewnieniami, że ich uczestnicy odrodzą się mocą samej swej ofiary? Zwłaszcza, gdy tacy fałszywi prorocy patrzą potem na las trupów wokół siebie i sami zostając przy życiu pocieszają się wzajem: "Nic to, może następnym razem..."
I niestety, ich następcy uważają tak nadal – i nadal będą próbować.
Historia i polityka są dla dorosłych. Żeby dzieci miały przyszłość
Oczywiście, może i powinna istnieć formuła, która pozwoliłaby kolejne mity historyczne przekuwać w treści politycznie użyteczne, tak jak endecja powstała przecież przez twórcze rozwinięcie i wykorzystanie mitu powstańczego, będąc jednocześnie antytezą jego szkodliwości. Po pierwsze jednak, póki co takie próby, jeśli nawet się pojawiają - okazują się skrajnie nieskuteczne i kończą tylko przyłączaniem do bezmyślnej apologii różnych legend, jak PW czy ŻW. Po drugie zaś - nawet, gdyby dany mit udało się wykorzystać, zamiast go przełamać - to i tak nie zwalniałoby to ani dziejopisów, ani kierowników politycznych od poznania i zrozumienia prawdy.
Bo mity są dla dzieci i ogółu (zwłaszcza Polaków). A rozmawiać powinni dorośli.
Także rozmawiać o powstaniu. Inaczej znowu ktoś nas kiedyś (być może nawet niedługo) spuści z dachu na łeb prosto w ruiny płonącej Warszawy.
Konrad Rękas
[i] Bo po śmierci mózgowej jeszcze mogą ci wyciąć nerki i wątrobę, więc MYŚL. We własnym, dobrze pojmowanym interesie.