Wykład „Geopolityka Putina”

06.07.2018
Zapis wykładu pod tytułem „Геополитика Путина”, wygłoszonego w grudniu 2012 r. na wydziale socjologicznym Uniwersytetu im. M. Łomonosowa w Moskwie w ramach przedmiotu „Geopolityka Rosji”, pierwotnie ukazał się 24 I 2014 r. na kanale Познавательное ТВ. Przetłumaczył i napisy opracował Jakub Wieczorek.

Z punktu widzenia geopolitycznego (tylko geopolitycznego), z punktu widzenia mappingu geopolityki, w latach 90-tych miały miejsce wydarzenia, które w ramach geopolityki rosyjskiej historii można zrozumieć wyłącznie jak katastrofę, klęskę, niezrekompensowaną niczym. W duchu typowych, klasycznych okresów „smuty”. Począwszy od roku 91-ego, nawet z końca lat 80-tych, obserwujemy degradację geopolitycznego systemu Rosji. To nie pierwszy raz. W okresie Wielkiej Smuty były podobne fenomeny, w epoce bratniej walki kniaziów, która zakończyła się indolencją w obliczu mongolskich podbojów, rewolucja 17-tego roku (w szczególności rewolucja lutowa) i potem dojście do władzy bolszewików – wszystko to (te okresy) i wydarzenia końca lat 80-tych – początku 90-tych towarzyszyły następującym zjawiskom, które my rozpatrujemy absolutnie obiektywnie z punktu widzenia geopolityki.

Pierwsze zjawisko to zmniejszenie terytorialnej przestrzeni państwa. We wszystkich podobnego rodzaju niszczycielskich, katastroficznych okresach zmniejsza się terytorialna przestrzeń państwa. Z punktu widzenia geopolitycznego jest to jednoznaczna klęska, przegrana i pokonanie tej struktury, która zabezpiecza terytorialną jedność Rosji: władzy carskiej, władzy sowieckiej, państwa, demokracji – jakiej konkretnie, to z perspektywy geopolitycznej zupełnie nieistotne.

Geopolityka rozpatruje granice państwa jak wskaźnik jego mocy i siły. I jak widzieliśmy, przez całą rosyjską historię od pierwszego do ostatniego etapu – z określonymi wahaniami nasza terytorialna przestrzeń rozrastała się, tylko się rozrastała.

Bardzo interesujący grafik daje Sniesariew (rosyjski wojenny strateg) w odniesieniu do tablicy przyrostu terytorium rosyjskiej państwowości na wszystkich etapach historii, począwszy od Iwana Trzeciego (w okresie moskiewskim). Do tego nastąpiły bardziej znaczące wahania. Ale co tu jest interesującego? Że począwszy od Iwana Trzeciego, każdy władca zwiększał terytorium Rosji. I każdy kolejny tylko dodawał. Nawet w epoce takich nieudanych rządów, jak na przykład Anny Iwanowny, gdzie nic szczególnie patriotycznego nie zrobiono, mimo wszystko nastąpił nieduży, ale przyrost.

Dlatego tu bardzo interesujący moment, że epoka Gorbaczowa i Jelcyna jest odwróceniem tego geopolitycznego trendu. Gorbaczow i Jelcyn – to dwóch politycznych działaczy w ostatnim okresie rosyjskiej historii, praktycznie na całej rozciągłości rosyjskiej historii, zaczynając od Iwana Trzeciego, którzy przynieśli nieodwracalną terytorialną szkodę naszemu państwu, w których rezultacie rządzenia my po prostu utracili ogromną ilość ziem, które wcześniej kontrolowaliśmy. Kontrolowaliśmy te ziemi pod różnymi ideologiami; różnymi sposobami, czasami pomyślnymi, czasami niepomyślnymi; czasami twardymi, czasami pokojowymi; czasami z pomocą dyplomatycznych aliansów, czasami z pomocą bezpośrednich podbojów; czasami z pomocą oswojenia ziem, które Kozacy przyłączali do Rosji bez szczególnego oporu, a czasami z pomocą krwawych wojen. Ale wszyscy władcy Rosji, poza właśnie tymi dwoma figurami, Gorbaczowem i Jelcynem, włącznie z krwawym Stalinem, włącznie z niewydolnym Breżniewem, włącznie z Czernienko – wszyscy mądrzy i głupi, przyjemni i nieprzyjemni, heroiczni i marni, nawet przy zwariowanych (i tępych) czasem carach, terytorium Rosji rozrastało się.

Jedyne odwrócenie tego trendu, zasadniczo niezachwiane, przyszło w nasz czas (w czas, kiedy wy prawdopodobnie się rodziliście, a w czas waszych rodziców już na pewno), a gdy Rosją rządzili dwóch prawdziwie okropnych przedstawicieli z punktu widzenia geopolityki. Ja teraz drugich aspektów nie biorę. Bierzemy po module: rozpatrujemy z punktu widzenia geopolitycznego mappingu. Porównamy mapę ZSRR, Układu Warszawskiego i tych państw, które były proradzieckiej orientacji w „Trzecim Świecie”, w tym w Afryce, Ameryce Łacińskiej, w Azji, z tym, co widzimy po roku 91-tym i po rządach Gorbaczowa w roku 89-tym, gdy w istocie rzeczy była wypuszczona spod kontroli cała Europa Wschodnia. I otrzymujemy absolutny, niczym nie zrekompensowany „minus”. Z punktu widzenia geopolitycznego te dwie postaci. O nich można mówić tylko przekleństwami, ponieważ faktycznie w rosyjskiej historii nic podobnego żaden rządzący nigdy nie uczynił. Najstraszniejszy rządca był lepszy niż ta para. To, powtarzam, z punktu widzenia geopolitycznego. Mówimy tylko o geopolityce i o geopolitycznym mappingu.

Druga kwestia.

To bardzo ważne, że ten upadek Rosji miał miejsce nie w warunkach kilkubiegunowego świata, a w warunkach dwubiegunowego świata – raz, w warunkach tego, gdy geopolityczna opozycja „lądu” i „morza” nabrała charakteru globalnego (planetarnego). To widzieliśmy, zaczynając z początkiem Great Game (Wielkiej Gry).

Co to oznacza?

To oznacza, że nasze terytorialne, geopolityczne ustępstwa i straty były natychmiast wykorzystane nie przez jakiś kompleks regionalnych graczy, a tylko przez jedyną siłę: tam, skąd my wychodziliśmy, przychodzili atlantyści i talassokraci. W tym przypadku tellurokracja państwa radzieckiego, państwa rosyjskiego, rosyjskiego systemu nabrała planetarnеgo charakteru. Przeciwstawność dwóch systemów, jak mówiłem, socjalistycznego i kapitalistycznego, z punktu widzenia geopolitycznego, jeśli odłożyć wszelką ideologię, było przeciwstawieniem „lądu” i „morza”: tellurokracji, która urosła do rangi globalnej, planetarnej. A to dlatego, że w Afryce, w Ameryce Łacińskiej, i w Azji istniały prosowieckie reżimy, które reprezentowały z geopolitycznego punktu widzenia projekcje Land Power czy „cywilizacji Lądu”.

Tak więc po tym, gdy geopolityczny dualizm zafiksował się w globalnej, planetarnej skali, przegrana jednego z tych biegunów (w szczególności, tellurokracji) jednoznacznie i bez wszelkich kompensujących elementów wzmocniła biegun drugi.

To znaczy: wszystkie wolne przestrzenie, z których wychodził Związek Radziecki w miarę swojego rozpadu, natychmiast albo z pewnym opóźnieniem były zajmowane przez naszych geopolitycznych przeciwników i konkurentów. Z Europy Wschodniej wyprowadzone zostają radzieckie wojska – te państwa zostają włączone do bloku NATO, a więc nie stają się po prostu niezależnymi od nas: przestają być zależnymi od nas i stają się zależnymi od nich.

I tu pojawia się bardzo fundamentalna kwestia, że idea wspólnego europejskiego domu, idea oswobodzenia Europy od bloków (nieblokowy status Europy) – wszystko to było w słowach i wszystko to nie było realizowane w praktyce. W praktyce funkcjonowała ostra geopolityka: wyszli przedstawiciele tellurokracji, przyszli przedstawiciele talassokracji. NATO nie zniknęło razem z Układem Warszawskim, a po prostu wzmocniło się na koszt państw Układu Warszawskiego. To znaczy, wyszło na jaw, że za rozmowami o demokracji, wolności i wolności wyboru po prostu istniała i nadal istnieje (już na poziomie geopolitycznym) konfrontacja dwóch systemów – tylko nie ideologicznych. A to dlatego, że dzisiaj Rosyjska Federacja po roku 91-ym taka sama liberalna demokracja jak USA czy Europa. Formalnie z podziałem władz: u nas jest parlament, jest wolność, demokracja, kapitalistyczny rynek, oligarchia, pornografia, homoseksualiści – wszystko to, co jest i na Zachodzie, we wszystkich aspektach.

I nie mniej jednak, konfrontacja trwa nadal, choć ideologicznej przeciwstawności już nie ma. Wcześniej był socjalizm przeciw kapitalizmowi. Dziś jest kapitalizm i kapitalizm: u nas kapitalizm, u nich kapitalizm, u nas demokracja – u nich demokracja. A przeciwstawność trwa nadal, ale nie ma już otwarcie geopolitycznego charakteru. I oto ten dualistyczny system, który był ukryty pod ideologiczną opozycją, wyłonił się i dał o sobie znać w pełnej krasie. Szczytem tego było włączenie do NATO trzech byłych radzieckich republik: Łotwy, Estonii i Litwy, które były częścią Związku Radzieckiego – to znaczy, zacisnęli już ostatni pas tellurokracji. Pojawiła się kwestia wejścia do NATO Ukrainy i Gruzji – innych związkowych republik. I, jak mówiliśmy, w latach 90-tych zaczyna się rozpad Rosyjskiej Federacji po to, by stopniowo i jej wydzielone części wcześniej czy później integrować w talassokrację. To w geopolityce nazywa się amerykańskim jednobiegunowym momentem. Charles Krauthammer nazwał to momentem jednobiegunowym.

Co to znaczy „jednobiegunowy moment” z punktu widzenia geopolityki?

To znaczy: talassokracja (Seapower) odnosi absolutne zwycięstwo nad tellurokracją i dwubiegunowy świat przechodzi w świat jednobiegunowy. Z geopolitycznego punktu widzenia świat jednobiegunowy – to zwycięstwo „cywilizacji Morza” nad „cywilizacją Lądu” w sensie absolutnym. To absolutne zwycięstwo jednego z biegunów – jednobiegunowy moment.

Dlaczego nazywa się „momentem”?

Dlatego że niektórzy aktorzy uważali, że teraz jednobiegunowy system (jednobiegunowa globalizacja) stanie się normą na zawsze, a drudzy uważali, że to zjawisko tymczasowe i za jednobiegunowym momentem pojawi się jakiś inny system równowagi sił na świecie – w szczególności, na przykład, BRICS: pomysł stworzenia pewnego zrównoważonego świata, gdzie nowe państwa wyjdą na pierwszy plan. W każym razie, jednobiegunowy moment, który wyniknął od 91-go roku (końca lat 80-tych) – to fakt. A czy będzie on trwały, czy nie – to pytanie otwarte.

W latach 90-tych większość ekspertów w globalnych geopolitycznych kwestiach sądziło, że ten jednobiegunowy moment jest początkiem jednobiegunowej ery. Czy jak amerykańscy neokonserwatyści, którzy w tym okresie doszli do władzy wraz z administracją Busha, w szczególności, ale i przed nią, głosili ideę „nowy amerykański wiek”. Powiedzieli, że w XX wieku Ameryka wyszła na pierwszą linię (prawda), a w XXI wieku „neokonsy” (neokonserwatyści amerykańscy) powiedzieli: „To w ogóle będzie wiek jednej Ameryki. Nic innego, poza Ameryką, istnieć nie będzie.” To znaczy: jednobiegunowy moment zmieni się w jednobiegunową erę.

Jednobiegunowy moment – to fakt.

Jednobiegunowa era – to możliwość, to możliwość przedłużenia. „Zatrzymaj się, chwilo! Jesteś piękna!” – mówili amerykańscy neokonserwatyści. W Rosji rządzą agenci wpływu, marionetki – zachodnia piąta kolumna, która gotowa jest wspierać swoich własnych przecież separatystów przeciw swej własnej armii. A to było w latach 90-tych, gdy pierwsze kanały, należące do Gusińskiego, Bierezowskiego, oni po prostu wspierali czeczeńskich separatystów, wszystkich pozostałych separatystów przeciwko wojskom rządowym. Gdy, na przykład, w rosyjskiej telewizji były reportaże po to, by [rosyjskich] żołnierzy pokazać jako potworów, barbarzyńców, a Czeczeńców (występujących przeciwko terytorialnej nierozerwalności Rosji) jako bohaterów, walczących za wolność, niepodległość, honor; jako dżygitów i ofiary. To w naszej telewizji, nie w czeczeńskiej. Czeczeńskiej telewizji wtedy nie było, bo była wojna – więc w rosyjskiej telewizji.

I ten okres faktycznie był pierwszym okresem święta talassokracji, gdy (chyba już mówiłem) Andriej Kozyriew, minister spraw zagranicznych, zapoznawszy się z tym geopolitycznym modelem – w gazecie (która wtedy nazywała się „Dzień”) była opublikowana moja pierwsza praca o geopolityce – mówi: „Dobrze, jeśli proponują Państwo taką kwalifikację, to ja jestem atlantystą”. Mówi minister spraw zagranicznych lądowego państwa – „atlantysta”. To mniej więcej, jak gdyby przedstawiciel stalinowskiego przywództwa powiedział: „Jeśli nazywacie to faszyzmem, to ja jestem faszystą” (w czasie wojny, na przykład, z Hitlerem). Mniej więcej jest jasne, w jakiej pozycji byliśmy.

Znajdowaliśmy się w sytuacji okupacji:

  • ideologicznej,
  • okupacji geopolitycznej,
  • lub sytuacji zewnętrznego rządzenia.

Nasi konkurenci (nosiciele talassokracji) już świętowali zwycięstwo, ponieważ na rozpisce, jak pisał Brzeziński (teoretyk atlantyzmu, „cywilizacji Morza”), widniało rozczłonkowanie Rosji (o tym on pisał w „Wielkiej Szachownicy”) i, odpowiednio, z geopolitycznego punktu widzenia wszystko zmierzało ku utrwaleniu momentu jednobiegunowemu.

Równolegle z geograficznymi stratami, które zamieniły gigantyczne światowe imperium w taką niewielką część tego imperium w postaci Federacji Rosyjskiej. Utworzyli na tym mieście piętnaście niepodległych państw, które nigdy nie istniały (większość z nich) i które były utworzone (przesłanki dla których były odtworzone) w okresie radzieckim, a do tego w okresie imperialnym.

Równolegle z tym nastąpiło pogwałcenie dwóch momentów, które socjologicznie towarzyszyły wszystkim etapom rosyjskiej historii. Pamiętacie, mówiliśmy o mappingu, o tym, że na geopolitycznej mapie, obok geograficznej mapy, jest jeszcze mapa socjologiczna, cywilizacyjna. I my na wszystkich etapach zauważyliśmy pod różnymi ideologiami, w różnym formacie następujące prawidłowości: że system tellurokratyczny w geopolitycznej rosyjskiej historii związany był z dwoma czynnikami na socjologicznym poziomie.

Pierwszy czynnik – to silne samodzierżawie, to jest autorytaryzm, pełnomocność rządzących (jedynego rządzącego) i ludowość i tradycyjność warstw niższych. Razem oni stanowili fenomen społeczeństwa ostro pionowego w modelu bizantyjskim. I to było w okresie, kiedy ta ideologia dominowała; w epoce carstwa moskiewskiego, gdy występowała w wydaniu archeomodernistycznym, za Imperium Romanowych (szczególnie Piotra) w wydaniu zachodnim. I nawet w czasach sowieckich, gdy mowa była o równości, komunizmie i socjalizmie (równości wszystkich), ten sam model ostrego rządzenia pionu władzy pod obliczem, na przykład, Stalina, z silnym tradycyjnym narodem, który znajduje w nim oparcie – także funkcjonował. W ten sposób stało się to stałą rosyjskiej historii. To było zastawem czy socjologicznym analogiem geopolitycznego przestrzennego rozrostu. Właśnie taki system dominuje w socjologii. I odpowiada on naszym terytorialnym sukcesom, podbojom i ekspansjom.

Jaka jest alternatywa?

Gdy sojusz cara i mas zostaje naruszony wzmocnieniem pośredniej warstwy – elity lub oligarchii. Gdy ta oligarchia pragnie stanąć między carem i masami, ograniczyć możliwości cara (uczynić jego pierwszym pośród równych, a nie taką wyższą, nieporównywalną figurą) i, odpowiednio, rozdzielić wpływ na naród na kilka gałęzi czy obszarów, to znaczy przekształcić w swoje lenno, jak to, co niszczyli rosyjscy carowie-centralizatorzy. To oznacza (z punktu widzenia socjologicznego) zjawisko wzmocnienia oligarchii. Oligarchii we wszelkim znaczeniu: nie tylko ekonomicznej oligarchii, ale i politycznej, dlatego że oligarchia to władza kilku. To znaczy: władza nie jednego. „Oligos” – po grecku „kilka”, „monos” – „jeden”. I oligarchia to antyteza nie demokracji, a monarchii. Władza może być w rękach jednego lub w rękach nie jednego, a kilku. I tak, jeśli ona w rękach nie jednego, to znaczy, że to oligarchia. No, demokracja jest możliwa tylko w przypadku niewielkich społeczeństw, takich, archaicznych, bo jak tylko przechodzimy do dużych przestrzeni, dużych mas, od razu mamy do czynienia z oligarchią. Na przykład, oligarchami zostają ludowi elekci, deputowani, tam, gdzie masy mają jeszcze wpływ na wybory, albo po prostu – gdy są oni wybrani odgórnie. W każdym razie jest ta polityczna klasa, która otrzymuje określoną autonomię i sprzeciwia się carowi, to jest oligarchia przeciw monarchii.

Co my widzimy w latach 90-tych w Rosji?

Typową, klasyczną oligarchię. Oligarchami byli wcześniej bojarowie, potem dworzanie, a potem przy Stalinie – tzw. „leninowska gwardia” („ленинская гвардия”). Trocki, oczywiście – też oligarcha. On przyszedł na fali rewolucji i ograniczał władzę Stalina, i jego monarchiczne dążenia. I właśnie tak Jelcyn, który był nominalnym monarchą, staje się zakładnikiem oligarchii, która nie tylko jego otacza, wykorzystując jego dobrotliwość, ale i go ogranicza, wpływa i trzyma pod swoją kontrolą. I jednocześnie następuje rozdzielenie kontroli nad różnorodnymi strefami – regionalna oligarchia, gdy gubernatorzy lub oddzielne bandyckie klany po prostu przejmują władzę nad całymi terytoriami, zamieszkałymi przez Rosjan.

To etniczna oligarchia w etnicznych republikach, to po prostu bandyckie klany, jak, na przykład, na Uralu. Jakoś w latach 90-tych przyjechałem na Ural i mówiono mi, że nawet eksperci byli między podzieleni między bandami. A więc nie tylko członkowie rządu, ale nawet eksperci jacyś, którzy komentowali wewnętrzną politykę: jedni należeli do „Centrowych”, drudzy do grupy Uralmaszewskaja. Wszystko było rozpisane. Tam nie było nawet jednego punktu w Jekaterynburgu: ani jednego człowieka, ani jednego handlowego miejsca, ani jednego miejsca po prostu, który nie byłby kontrolowany przez tę czy inną bandę. Wszystko: polityka, kultura, ekonomia – wszystko było ściśle zaplanowane. To zresztą jest słabość władzy scentralizowanej. Nawet złodzieje organizowali wtedy manifestacje („Centrowyje”), bo przyjechali jacyś to złodzieje „Dzieda Chasana” z Moskwy. Złodzieje zrobili sobie taką manifestację: „Precz z Dziedem Chasanem! Postoimy za nasze interesy”.

Ogólnie, faktycznie dochodziło aż do takiej złodziejskiej demokracji, gdy złodzieje organizowali manifestacje. To, oczywiście, już żadnego związku z narodem nie miało. Oni tylko gwizdali, a naród wychodził na ich plac już „pod złodziejami”. To znaczy, złodzieje ich zbierali, organizowali, przypisywali.

To lata 90-te – „okropne 90-te”, które zapisały się w pamięci zwycięstwem zewnętrznego systemu rządzenia sieci wpływu zapadników.

Stąd: fundacje, granty, system kształcenia dzieci elit, szczególnie za granicą, przenikanie tu wielu zachodnich organizacji, które w gruncie rzeczy wchodziły do gospodarczego zarządu, w polityczne i uczelniane procesy i ustanawiali tu zewnętrzne rządy.

Te zewnętrzne rządy w latach 90-tych były na poziomie społeczeństwa. To szło w parze z geopolitycznym zmniejszeniem naszych terytoriów. I równolegle zwiększeniem zależności narodu nie od władzy zwierzchniej, a od średniej oligarchicznej władzy – po pierwsze, i obniżeniem statusu wyższego rządzącego (prezydenta), który w swojej kolejności stawał się zakładnikiem tej oligarchii.

I tu wszystkie elementy „wielkiej smuty” rozpadu i z geopolitycznego, i z socjologicznego, i z cywilizacyjnego punktu widzenia było widać:

  • rządy zewnętrzne,
  • ukrócenie terytorium,
  • przejście władzy od autorytarno-narodnego modelu, klasycznego dla eurazjatyzmu i historii „lądowej”, do oligarchicznego i zapadnickiego (atlantyckiego).

I w tych latach 90-tych, jak mówiłem, szczytem kwintesencji staje się I wojna czeczeńska. Kolejnym logicznym krokiem w tym geopolitycznym procesie powinno stać się zniszczenie Rosji. Równolegle z tym w Serbii, która jest analogiem europejskiej Rosji z geopolitycznego punktu widzenia, następują odpowiednie procesy. Jugosławia zostaje zburzona. Serbia, która najbardziej ze wszystkich przypomina Rosję w swoich parametrach, staje się pariasem. Zachód wspiera wszystkich przeciwników Serbii (Serbów), kim by oni nie byli, na początku Słoweńców, potem Chorwatów, potem Macedończyków, Bośniaków i Albańczyków, a na koniec już w samej Serbii. To, co dzieje się na Kosowym Polu – to mniej więcej serbska Czeczenia, kiedy muzułmańska mniejszość rzuca wyzwanie Serbii, by z niej wyjść. I właśnie te procesy następują praktycznie równolegle w Rosji i Serbii z punktu widzenia kontynuacji atlantyckiej agresji. Szybko następuje demontaż Rosji, demontaż Serbii – aktywnie w ramach geopolityki – zwycięstwa talassokracji nad tellurokracją, ustanowienia jednobiegunowego momentu coraz głębiej i głębiej.

Mówiłem, że Jelcyn, który w rzeczywistości był symbolem właśnie tego atlantyckiego okresu w latach 90-tych, robi jeden dziwny krok. Krok numer jeden (z geopolitycznego punktu widzenia), mający dla nas pryncypialne znaczenie: on nie oddaje Czeczenii od razu, jak żąda oligarchia.

Oligarchia po prostu stawia jemu ultimatum: „Jelcyn, albo Ty oddasz Czeczenię Dudajewowi, albo my zaczniemy Cię usuwać”. Jelcyn przy tym mówi: „Nie, tego nie doczekacie.” Co to takiego? Pierwsza nutka ruskiego samodurstwa w postaci cara. On mówi: „Mało wam, przyjaciele-oligarchowie. Mimo to tego nie oddam (Czeczenii)”.

I tu trafiła kosa na kamień. Wszyscy jego nawet bliscy krewni, całe jego otoczenie na to nalega. Ponieważ oni są częścią oligarchii: siecią zewnętrznego wpływu, tak zwana „Jelcynowska rodzina”, ona służy nie tyle jemu, co oligarchicznym klanom. Oni nalegają na oddanie Czeczenii. A Jelcyn upiera się, by Czeczenii nie oddawać, i demonstruje „pierwszy karb” w geopolitycznym procesie rozpadu.

To znaczy, on mówi: „Doszliśmy dotąd, a dalej my w tym [geopolitycznym] kierunku, w którym szliśmy (samolikwidacji) – iść nie będziemy.” I szturm Groznego – przegrany, straszny: mnóstwo ofiar, niszczymy własne miasto, własnych ludzi, bombardujemy Rosjan naszych, własnych. Tam nie tylko byli Czeczeńcy, w Groznym było też wielu Rosjan – i oni wszyscy po prostu idą pod nóż. Zezwierzęcenie samych Czeczeńców nie miało końca: Rosjan prosto wyrzynają, gwałcą, mordują, odbierają wszystko po kolei, co tam mieli. Rosjanie – nie Rosjanie, i między sobą, w takim to miejscu wszystko to się znajduje. Zaczyna się straszna, krwawa kampania czeczeńska.

Ale dla nas najważniejsze jest to, że Jelcyn upiera się i mówi: „Czeczenii nie oddam”. A my mówiliśmy na poprzednich zajęciach, że na Czeczenię patrzą wszyscy pozostali: Tatarstan, wszystkie pozostałe republiki Kaukazu Północnego, Inguszetia, Baszkiria, Jakucja – w ogóle wszystkie etniczne republiki. I, obserwując to, co się dzieje w Czeczenii, wszyscy dochodzą do własnych wniosków. Jeśli Moskwa odda Czeczenię, to Rosję automatycznie dotknie ten sam los, co i ZSRR: Federacja Rosyjska rozdzieli się na niepodległe państwaс; na tyle, ile tam republik lub obwodów, na początku zwłaszcza etnicznych republik, a potem i obwodów. Niepodległy będzie Obwód orłowski, Kraj Chabarowski (Chabarowskie carstwo [chanat]) lub Chabarowska Demokratyczna Republika). Już Eduard Rossel (gubernator) tworzy Uralską Republikę. Już wszystko jest proklamowane na terytorium ruskich i nieruskich ziem, tradycyjnie stworzone zostają przesłanki dla państwowości.

Wszystko jest związane z Czeczenią. I w miarę tego, jak Grozny przechodzi z rąk władz Federacji pod kontrolę separatystów i na odwrót, w miarę tego stawką staje się całe terytorium Rosji. Tu nie ma żadnych wątpliwości: niemożliwe oddać Czeczenię i nie oddać Inguszetii, Dagestanu, i tak dalej. Nie można oddać Kaukazu Północnego i nie oddać Zawołża, nie można oddać Zawołża i nie oddać całej reszty.

A więc czekamy na ostatni akord likwidacji Heartlanda (w latach 90-tych). Przy tym proces zachodzi: wszystko się waha, wszystko stoi na wadze. Wszystko zależy tylko od jednego: od samodurstwa jednej postaci – Jelcyna. I jeśli Jelcyn poczyni ku oligarchom jeszcze jeden krok, to koniec Rosji; jeśli oprze się – Rosja ma jeszcze szansę. A co znaczy „Rosja ma szansę”? To oznacza, że ten dwubiegunowy system albo zachowa swoją zdolność nowego odrodzenia… Wielka wojna kontynentów albo będzie trwać, albo zakończy się ostatecznie nieodwracalnym zwycięstwem talassokracji. I mniej więcej taka dramatyczna sytuacja wyłania się w latach 90-tych. O tym mało kto mówi, ale faktycznie właśnie i to w tym okresie wypełniają geopolityczne, historyczne, strategiczne, ekonomiczne, kulturowe procesy na świecie. Wszystko zależy od tego, czy uda się utrzymać terytorialną integralność Rosji. To moment pryncypialny.

Teraz widzimy, jak zachowuje się Jelcyn w pierwszej czeczeńskiej kampanii: cały czas się waha, bardzo niezdecydowanie. Wydaje rozkaz atakować, potem zawraca swoje wojska. Wyznacza zadanie generałom i dowódcom atakować i jednocześnie zamyka oczy na to, że rosyjscy dowódcy sprzedają (dostarczają) broń bojownikom. Rozkład i korupcja przenikają całe społeczeństwo, w tym i armię. Bojownikom broń podstawiają ci, którzy przeciwko nim walczą. Wyobrażacie sobie, co za cynizm? I Jelcyn o tym wie. Ale on do końca nie staje ani na tej, ani na drugiej stronie. Balans zachowuje się.

W ten moment, gdy za cenę kolosalnego wysiłku w 96-tym roku siły zbrojne FR wybijają bojowników z Groznego, pod naciskiem Bieriezowskiego i oligarchów, Jelcyn posyła generała Lebieda (przekupionego przez niego w czasie wyborów tym, że wyznaczył go na stanowisko przewodniczącego Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej) na rozejm w Chasawjurcie po to, by zabrać bojowników do Groznego. To znaczy faktycznie Jelcyn „rysuje kreskę”, nie poddaje się do końca, ale bez przerwy się waha. I po krwawej wojnie rosyjskich żołnierzy i oficerów, którzy ginęli tam tysiącami przy szturmie Groznego, po tym, jak myśmy to wszystko kontrolowali, on wysyła tam (pod wpływem Bieriezowskiego, Gusińskiego i innych), wśród poświstu piątej kolumny (atlantystów, sieci), Lebieda, żeby od nowa puścić bojowników na Grozny. To znaczy na „nie” wszystkie ofiary, wszystkie starania, całe tysiące i tysiące ludzi, którzy zginęli, żołnierzy po prostu jednym zamachem jednym podpisem wycofuje.

Po 96-tym roku Czeczenia w gruncie rzeczy otrzymuje (jak ona uważa) carte blanche na to, że ona wychodzi z Federacji Rosyjskiej. Zaczynają się negocjacje dotyczące sformalizowania tego procesu w takim prawniczym kluczu. Ale do końca Jelcyn mimo wszystko nie czyni tego kroku: nie przyjmuje Dudajewa, ani Maschadowa; nie idzie na to, by ostatecznie podjąć decyzję (Dudajew do tego czasu zostaje zabity) na przekór całemu naciskowi społeczności międzynarodowej, która domaga się, by Jelcyn wypuścił Czeczenię z granic Federacji Rosyjskiej. Nie mniej jednak, on tego nie robi.

Drugi moment, drugi „karb”.

Jelcyn wyznacza na premiera Primakowa, który w stosunkach międzynarodowych jest przedstawicielem realizmu, jest konserwatystą z punktu widzenia geopolityki, i który obejmuje pozycję nakierowaną na narodowe interesy Rosji. To znamienne, że Primakow leci na negocjacje do Waszyngtonu, dowiaduje się o początku nalotów na Belgrad (w Serbii), zawraca nad Atlantykiem i zrywa ważne międzynarodowe negocjacje. To symbol reakcji rosyjskiej, primakowskiej dyplomacji na agresję państw NATO przeciw przyjaznej nam Serbii – to bardzo ważne.

Kozyriew przyleciałby do Waszyngtonu, uścisnął i pogadał o tym, jak najszybciej ukarać Serbów za ich niepodporządkowanie się światu talassokratycznemu. Primakow czyni gest – „to drugi karb”. Jego na to stanowisko wyznaczył Jelcyn. Jelcyn wiedział więc, co on robi. Choć on cały czas musztruje i upokarza Primakowa, nie mniej jednak, zachowuje jego na stanowisku premiera – to bardzo ważne. Już zaczynając od tego momentu, jak Primakow był ministrem spraw zagranicznych, zaczyna strategię podobnego rodzaju, która nakierowana na wzmocnienie pozycji Rosji. To „drugi karb”.

I „trzeci karb”, już decydujący – to wyznaczenie na następcę Putina. Przy czym raczej wszyscy oczekiwali, że Jelcyn na następcę wyznaczy przedstawiciela swojego klanu (swojej rodziny), który będzie kontynuował jego niepewną lub atlantycką linię, to znaczy, jakiegoś pachołka oligarchii. Na tę funkcję zapatruje się Stiepaszyn. Stiepaszyn jedzie do Dagestanu, wyznaczony na pełniącego obowiązki premiera.

Spotyka się tam z wahabitami, wraca i mówi: „Rosja straciła Kaukaz” – smutno tak, ocierając łzę.

Widocznie, Jelcyn patrzy, myśli: „Tak, ten następca, oczywiście, wspaniały. Ale jeśli on, zobaczywszy po prostu dwóch-trzech łysych, brodatych jakichś dżygitów, przyjeżdża i mówi (bez walki): «Rosja straciła Kaukaz», to wychodzi na to, że to tępa, bezwolna oferma. On jako mój następca mi nie odpowiada.”

I tak jakimś zupełnie niezrozumiałym sposobem, ale który będzie kluczowy dla naszej geopolitycznej historii, jego wzrok w kwestii następcy zatrzymuje się na Putinie. I w tym momencie zaczyna się decydujące starcie za los Rosji.

Wyłaniające się po rozejmie w Chasawjurcie, który Jelcyn zaproponował czeczeńskim terrorystom, oddając im Grozny, który my z takim trudem zdobyli, w gruncie rzeczy dając im szansę na odbudowę, zebranie sił, wykorzystanie zachodniego wsparcia. Waszyngton zajmuje się nimi, także sam Brzeziński, jak z Al-Ka’idą, z bin Ladenem wcześniej – latach 70-tych – wspiera Basajewa i innych terrorystów, wszystko w tym duchu. Oni przez Waszyngton postrzegani są jak nosiciele talassokracji, jak instrument dla rozbicia Rosji i odpowiednio do tego zaczynają postępować.

  • Następuje inwazja na Dagestan, gdzie w oparciu o wahabistyczne, separatystyczne siły czeczeńscy terroryści, chcąc odwrócić uwagę i wzmocnić swoje separatystyczne ukierunkowanie, przebiwszy się, między innymi, i na Morze Kaspijskie, by mieć wyjście na wodę.
  • I z drugiej strony, wysadzają dla zastraszenia pokojowej ludności, mając nadzieję na wsparcie liberałów i demokratów, którzy zaczną we wszystkich mediach ryczeć, że trzeba natychmiast dawać Czeczenii niepodległości, inaczej oni nas przestrzelą – wysadzają domy w Moskwie, kilka domów. W rezultacie giną dzieci, starcy, kobiety. Po prostu wysadzają nasze domy w Moskwy.

I na co liczą?

Na to, że jak i w poprzednich terrorystycznych aktach (zajęcie szpitala przez Basajewa), Moskwa z tępym Jelcynem, już niczego nie rozumiejącym, w otoczeniu oligarchów, powie: „No, skoro wy tak na poważnie, to zawrzyjmy pokój. W porządku, bierzcie swoją niepodległość.” Liczą tylko na to.

Teraz rozumiemy, że ze strony czeczeńskich separatystów to było ostre wynurzenie. Ale jeśli byśmy się przenieśli do tamtego okresu – zupełnie realistyczny był ich rachunek: w Moskwie rządzą te siły, które były w gruncie rzeczy sojusznikami czeczeńskich separatystów (w tamtym okresie, w końce lat 90-tych, w ‘99 roku). I w ogóle mieli wszelkie podstawy oczekiwać tej przewidywalnej reakcji, którą ja opisałem, że Rosja powie: „Ach, tak, wy tak ostro, no to bierzcie swoją niepodległość, zostawcie naszych ludzi w spokoju, zostawcie nasze miasta. My będziemy tu chodzić w fitness, jeść hamburgery, będziemy uczyć się liberalnego marketingu, tłumaczyć książki o zachodnim managemencie, jak najlepiej się sprzedać, będziemy kierować się na Zachód, a was odgrodzimy. Wy – dzicy ludzie, bierzcie tam, co chcecie”.

Rachunek absolutnie prawidłowy. Bardzo ostry, ale zupełnie logiczny. Czego się nie spodziewają w tym przypadku ani zachodnie, ani separatystyczne siły?

Nie spodziewają się czynnika Putina, który staje się wtedy najważniejszym momentem geopolitycznym. Oni oczekują czynnika Stiepaszyna: skoro Jelcyn naznaczył Putina na swojego następcę, to myślą: „To będzie taka tępa, mętna, oligarchiczna kreatura, która, tak czy inaczej, jak by ona nie występowała, na pewno w krytycznym momencie ulegnie tym sieciom atlantyzmu i kontynuować będzie jelcynowski i gorbaczowski kurs na likwidację Rosji jak samodzielnego tellurokratycznego tworu.”

I oto na końcu lat 90-tych (w roku 99) my byli o krok od tego. Praktycznie to było już z góry określone. Wielu wojskowych, strategów, patriotów załamywało ręce, mówiąc: „Koniec. Oni są wszędzie, piąta kolumna przejęła wszystko: kulturę, wspólnotę ekspercką. Oligarchowie ekonomicznie wykupili wszystko. Wszystko należy do tych oligarchicznych (atlantyckich) sieci.”

Teraz są zgrupowani w „Echu Moskwy”. Wcześniej byli rozsiani po całej prasie. Wszystko kontrolowali: Bieriezowski kontrolował „Pierwyj kanał”, Gusiński – NTV, RTR też była pod ich kontrolą. Wszystko było w rękach piątej kolumny, otwartych atlantystów, zapadników i liberałów.

I w jednej sytuacji pojawia się Putin, który, jest teoretycznie możliwe, dogadał się z oligarchią. Kto wie? Tego nikt nie wie. Nie mniej jednak, on staje się przywódcą państwa. A dalej wszystko zaczyna iść pewnym nieprzewidywalnym torem.

Putin mówi: „Nie. W odpowiedź na wysadzenie domów i wtargnięcie Czeczeńców do Dagestanu, konieczna jest reakcja inna niż ta, na którą liczą terroryści.

– Po pierwsze: podnosimy armię i rzucamy ją na Czeczenię. – Po drugie: podnosimy Dagestan, rzucamy wszystkich Dagestańczyków, by wdarli się tam, do terrorystów. – I my zaczynamy czystkę masowej informacji i nacisk na oligarchów.”

To nowy program, który Putin wyznacza w ‘99 roku.

Na początku myślą, że to wszystko to gra, bo to na tyle kontrastuje z kursem jelcynowskim, że faktycznie nie ma szans się realizować. Dalej zaczyna się, krok po kroku, z geopolitycznego punktu widzenia następujące: druga wojna czeczeńska.

Po pierwsze, Dagestan mobilizuje się do tego, by odeprzeć wtargnięcie wahabitów (basajewców) z Czeczenii. Ja z jednym dowodzącym specsłużb, który brał udział w tej kampanii, przy spotkaniu opowiadał tylko taką porażającą rzecz. Gdy tam w 99-tym roku przyjechał sam Putin, żeby popatrzeć na stan gotowości naszych wojskowych na Kaukazie Północnym, w szczególności w Dagestanie (wtedy był premierem), na spotkanie z premierem niektórzy żołnierze wychodzili z jednym butem. Dlatego że drugi but albo jakieś osły gwizdnęły, albo komuś sprzedali, albo po prostu zgubili. То znaczy, armia była w stanie… no gorzej niż złej. To po prostu była całkowicie rozłożona, skorumpowana, umysłowo upośledzona, bezwłasnowolna, składająca się z inwalidów formacja.

Na tym tle Dagestańczycy z karabinami, z miejscowymi mieszkańcami, znającymi teren, byli jedyną siłą, która w tym okresie wystąpiła na stronie władzy centralnej. I stopniowo buty się znalazły tam, gdzie załadowano strzelby, sprzedane naboje jakoś zwrócono, i zaczął się opór. Ale przełom był krytyczny.

To, co Putin zobaczył w tym okresie i to, co musieli mu mundurowi – według ich relacji to było pokazywać okropne, po prostu okropne. Rosja przy Jelcynie obrała kurs na to, by w ogóle niczego nie mieć, być po prostu takim globalnym wysypiskiem. Jak Chakamada zaproponowała brać ogromne pieniądze za zakopywanie tu nuklearnych odpadów, mówi: „No, najlepszy biznes. W Rosji, tak czy inaczej, upośledzony naród. Lepiej więc odpady zbierać tu. To będzie progresywny rozwój, modernizacja naszego społeczeństwa.”

I w konsekwencji w takim stanie społeczeństwo i było. To znaczy, sprzedać czeczeńskiemu terroryście własny pistolet – to prywatyzacja pistoleta. Management – „nie pozwól sobie przepaść”, „myśl o sobie”. Tak właśnie przyjmowane były liberalne wartości w społeczeństwie pod koniec lat 90-tych, gdy nienawiść ku Rosji była po prostu normą.

Teraz, pewnie, już trudno sobie wyobrazić, ale normą każdego pod koniec lat 90-tych, gdy nienawiść ku Rosji była po prostu normą. Teraz, pewnie, już trudno sobie wyobrazić, ale normą każdego dziennikarza było napluć na własny naród, na własną historię. Teraz, pewnie, już trudno sobie wyobrazić, ale normą każdego dziennikarza było napluć na własny naród, na własną historię. Nowodworska, jeśli jeszcze pamiętacie taką damę, ona nie schodziła z ekranów, komentowała wszystko absolutnie w swoim kluczu. Ją oklaskiwali członkowie rządu na Kremlu i tak dalej. I taka była atmosfera.

W tym momencie Putin ze swym pomysłem, że trzeba postawić czeczeńskich terrorystów na miejsce i przywrócić kontrolę nad Rosją, on wyglądał jak klaun. Nikt nie wierzył, że to może być na poważnie. Nie mniej jednak, teraz wiemy, że to było na serio i już zaczęło się (z punktu widzenia geopolitycznego) zupełnie na serio. My teraz nie mówimy o żadnych drugich aspektach. Mówimy tylko o geopolityce, że to nasza dyscyplina.

My podeszliśmy do nowej historii.

Każdy może mieć swoje poglądy. Nie daję żadnych geopolitycznych komentarzy, nie mówię, kto dobry, a kto zły. Mówimy moduł po module – po geopolitycznym.

Co się wtedy działo? Rosja stała na skraju rozczłonkowania. Co się stało z Putinem? To rozczłonkowanie było zatrzymane zwycięstwem w drugiej kampanii czeczeńskiej.

Bojowników na początku wywalili z Groznego, to znaczy, znów był szturm na Grozny, ale skuteczniejszy. Dalej miała miejsce wspaniała specoperacja rozdzielenia bojowników na tradycyjnych muzułmanów i wahabitów. Ich wahabici ucieleśniali się w „czarnym” Khattabie, Basajewie, Udugowie; a tradycyjny islam – w postaci Achmata Kadyrowa. Achmat Kadyrow (ojciec Ramzana Kadyrowa) walczył przeciw rosyjskim siłom zbrojnym. Był jednym z liderów bojowników, którzy zabijali – jednym z separatystycznych dowódców. Nie mniej jednak, korzystając z wewnętrznych ideologicznych sprzeczności między tradycyjnym islamem i salafizmem (wahabizmem), rosyjskie służby specjalne były zdolne przeciągnąć na swoją stronę część naszych przeciwników – z uwzględnieniem tego, że dali określone pierwszeństwo (polityczną władzę temu właśnie Kadyrowowi). Ale nie mniej jednak oni złamali przeciwstawny nam front.

Myśmy w tym okresie utrzymali Dagestan. Utrzymaliśmy Czeczenię. I faktycznie zaczął się, właśnie w tym momencie – od przekazania… Potem Jelcyn odszedł od władzy, Putinowi przekazał pełnię władzy. Nieważne: wybrali jego czy nie wybrali. Najprawdopodobniej wybrali, dlatego że wtedy naród (znów, jak zazwyczaj, tradycyjnie) – zobaczywszy w Putinie wodza i autorytarną figurę, która ratuje terytorialną integralność Rosji – faktycznie jego popierał. Od tego czasu Putin zdobywa geopolityczną legitymizację.

Możemy widzieć mnóstwo negatywnych stron i jego rządów, i jego osoby, i jego reżimu. Wielu on nie zadowala, wielu się nie podoba. Komuś się podoba. To w ogóle nie ma żadnego związku, bo on z punktu widzenia rosyjskiej historii ma legitymizację. Najbardziej pryncypialne momenty, które widzimy przy Putinie. Zaczyna się geopolityka epoki Putina.

Co my widzimy? Szczególnie w kontraście z Gorbaczowem i Jelcynem. Że ustala się pionowa hierarchia władzy. Putin staje się autorytarną figurą. Częściowo był nią i Gorbaczow, i Jelcyn. Ale putinowski autorytaryzm wpisuje się pięknie w ten socjologiczny model, który my rozpatrujemy w rosyjskiej historii, zaczynając od pierwszych włodzimierskich kniaziów. Putin to włodzimierski kniaź. To eurazjatycki przywódca. Wpisuje się w linię Newski – Groźny – Stalin – Piotr. Te autorytarne figury, których rządy w rosyjskiej historii wiązały się z zachowaniem terytorialnej integralności i rozszerzeniem naszej terytorialnej kontroli. To fakt – nie interpretacja, to socjologiczny fakt, sprzężony z geopolityką.

I drugi moment.

Widzieliśmy na przestrzeni całej historii, że wzmocnienie tellurokratycznych tendencji w rosyjskiej historii, niezależnie od ideologii i historycznych konkretów, demonstrowało walkę cara czy wodza c dworiaństwem czy oligarchami. Tam, gdzie oligarchiczno-feudalno-elitarna ustępstwa, straty, destabilizacja, „wielka smuta”.

Jak my wychodzimy z „wielkiej smuty” w każdym historycznym okresie? Drogą urzeczywistnienia strategicznego społecznego paktu między szerokimi masami tradycyjnie patriotycznej ludności i carem. Przeciw komu skierowany jest ten pakt? Przeciw oligarchii (przeciw władzy wielu). Co robi Putin? Zaczyna walkę z oligarchią. Na początku usuwa tę oligarchię, która jest po prostu przewodnikiem najbardziej aktywnego wpływu Zachodu. Potem zaczyna odsuwać oligarchię od politycznego wpływu. Pierwszy etap walki z oligarchią: wygnanie Gusińskiego i Bieriezowskiego – to najbardziej aktywni graczy, politycznie wyrachowani. Potem – bardziej zakamuflowani oligarchowie w rodzaju Chodorkowskiego, który po prostu skupuje polityczne siły dla swoich interesów, liberalnych zapadnickich, będąc gotowym, by przekazać kontrolę nad największym rosyjskim prywatnym monopolem naftowym w ręce swoich zachodnich, amerykańskich partnerów. To jest, po prostu przekazawszy w prywatne ręce, pod zewnętrzne rządy jedną z gałęzi, żywotnie istotnych dla Rosji. Dalej, na odsiadkę wysyłany jest kolejny oligarcha.

Ale, oczywiście, Putin tę walkę z oligarchią, jej odsunięciem (depolityzacją), on ich przesuwa do RZPP – Rosyjskiego Związku Przemysłowców i Przedsiębiorców. On ich nie niszczy, nie wyplenia całkowicie.

Ale to nie udało się nikomu: ani Stalin „lenińskiej gwardii” do końca nie wytępił; ani Piotr I w sujmie z bojarskimi rodami się nie rozprawił; ani Iwan Groźny, który w opryczninę wieszał, rżnął i mimo wszystko z bojarstwem nie dał sobie rady. Gdy mówimy, że Putin nie dobił oligarchii – a kto ją dobił? Jej w ogóle nie da się dobić. To jedno z socjologicznych zjawisk tak trwałych jak autorytaryzm czy masy. Oczywiście są wyraziści, aktywni ludzie, którzy nie osiągają pierwszych pozycji, ale zachodzą daleko od mas – pasjonariusze, którzy, tak czy inaczej, w różnych społecznych, politycznych czy ekonomicznych warunkach stają się monopolistami, zdobywają społeczną, ekonomiczną czy polityczną władzę.

Dlatego oligarchia jest w społeczeństwie niezbędna tak jak wszystkie pozostałe jego części. To elita. I tak w rosyjskiej historii elita przeciwstawia się masom, jak i wszędzie, ale ona jeszcze przeciwstawia się carowi – to bardzo istotne. I szczególność rosyjskiej historii – to sojusz cara i mas przeciwko elicie, ponieważ w niektórych przypadkach w zachodniej historii, na przykład, często widoczna była dominacja sojuszu cara i elit przeciwko masom. Chociaż gilotyna, Cromwell… wiemy, że co jakiś czas elity w zachodniej historii powstawali przeciw królowi, osłabiali ich władzę i w rezultacie czasami odrąbywali głowy i królów uśmiercali.

Są więc trzy społeczne modele, które w marksistowskiej, na przykład, analizie, nie były zupełnie jasne. A właśnie taka historyczna socjologia pokazuje, że obok przeciwstawności elit i mas albo wyzyskiwaczy i wyzyskiwanych, jeszcze fundamentalna linia podziału leży między jednoosobową władzą (carem) i oligarchią. I ta walka jednego rządcy (autorytarnej figury) przeciw oligarchii i oligarchii przeciwko autorytarnej osobowości nie mniej ważna niż opozycja wyżyn i nizin w społeczeństwie – to dramatyczna część światowej historii. A w geopolityce ta kolizja, w rosyjskiej geopolityce sprzężona z takimi pytaniami jak terytorialna kontrola nad lądowymi ziemiami. Ale to interesujące.

To my widzieliśmy od samego początku: od włodzimierskich kniaziów, którzy także walczyli. I Andriej Bogolubski także walczył z oligarchią i padł ich ofiarą. Jego zabili bojarzy, którzy chcieli większego wpływu na Księstwo włodzimierskie, a Andriej Bogolubski ich jego pozbawiał. To było jeden ze spisków, w rzeczy samej analogiczny, do rewolucji francuskiej czy rewolucji Cromwella, tylko na poziomie dynastycznym. Czy zabójstwo Imperatora Pawła (przez swego syna) to w gruncie rzeczy też spisek oligarchii.

Spisek oligarchii w ruskiej historii zawsze sprzężony jest z zapadniczestwem. Nie zawsze z talassokracją, dlatego że talassokracja w rosyjską historię jak samodzielny, samoznaczący czynnik weszła w pełni tylko w epoce Great Game (Wielkiej Gry) z Anglią, gdy Anglia stała się globalnym imperium. Ale zapadniczestwo było i wcześniej. I to zapadniczestwo było zawsze, począwszy od Daniela Halickiego, od Księstwa halicko-wołyńskiego przez Ruś Litewską, przez Kurbskiego, przez spisek bojarów w epoce „wielkiej smuty” itd. – na wszystkich etapach aż do rosyjskiej oligarchii lat 90-tych i 2000-ych. Zawsze to zapadniczestwo istnieje i zawsze jest związane z osłabieniem geopolitycznej kontroli w Rosji.

Tak więc geopolityczna analiza okresu putinowskiego, począwszy od jego dojścia do władzy do obecnego 2013 roku i nasz okres (z geopolitycznego punktu widzenia), wpisuje się w ten eurazjatycki rewanż. Nieprzypadkowo Putin ogłasza Unię Euroazjatycką, to znaczy ostrożnie mówi o konieczności kontynuacji lub przywrócenia terytorialnej władzy nad lądowymi ziemiami Heartlanda. Putin jest, z geopolitycznego punktu widzenia, nosicielem restoracjonistycznych tendencji. On odwraca ten trend, który stał się dominującym w geopolityce w latach 80-tych i 90-tych, w kluczu jawnie przeciwnym z geopolitycznego punktu widzenia Gorbaczowowi i Jelcynowi, z tą tylko różnicą, że Jelcyn, tak czy inaczej, przyczynił się do pojawienia się Putina.

Gdy mówimy o Primakowie czy, na przykład, o czeczeńskiej kampanii (nawet przegranej pierwszej kampanii), widać, że w Jelcynie zaczyna już pracować jakiś dodatkowy czynnik, pozwalający wyciągnąć wniosek, że określoną ciągłość rosyjskiej, eurazjatyckiej historii i jej rosyjskiego tellurokratycznego losu Jelcyn także zachowuje. Dlatego, że jeśli by tego nie było, to nie byłoby Putina. Nie byłoby pierwszej wojny czeczeńskiej i w ogóle nie byłoby samej Rosji.

Przy tym, kim Jelcyn był ze wszystkich stron – jego rządy były porażką: to nie był sukces, a katastrofa – to właśnie przy nim nastąpiło przełączenie geopolitycznej dźwigni, jak gdyby zmieniono kierunek. I choć nie od razu wszystko zadziałało, a właściwie nie zadziałało prawie nic (do tej pory wiele rzeczy nie działa), ale przełączenia dokonał, najwyraźniej, on. A dalej, przełączywszy, stworzywszy odwracalność niszczącego procesu, to stało się fundamentalnym czynnikiem światowej polityki.

Faktycznie decydował się los globalnego światowego systemu: czy jednobiegunowy moment stanie się erą, czy nie? Jeśli to tylko moment, to powrotne przełączenie rosyjskiej orientacji na suwerenność… Putin ogłasza główną wartością suwerenność Rosji.

Co znaczy „suwerenność” w konkretnym, geopolitycznym sensie? To znaczy przeciwdziałanie zewnętrznemu rządzeniu państwem. A to mit? W latach 90-tych zewnętrzne rządzenie było faktem: państwem rządzili zza granicy, i do tej pory wiele systemów tych zewnętrznych rządów w Rosji się zachowało. Kiedy Putin mówi o tym, że „przekierowujemy uwagę na suwerenność Rosji”, on nie mówi jak Kapitan Oczywistość coś banalnego Rosja to suwerenne państwo. Jest uznane w ONZ. Po co więc mówić o suwerenności? To jest po co mówić o tym, co i tak jest oczywiste?

Dlaczego Putin czyni suwerenność wartością? Dlatego, że w rzeczywistości istnieje geopolityczna suwerenność realna i nominalna, czy tzw. zbankrutowana suwerenność, która istnieje w jakichś małych, afrykańskich państwach – nominalnie są suwerenne (są członkami ONZ), ale niczego nie mogą zrobić. Nie mogą zadecydować o niczym. Suwerenne państwo, współczesna Grecja, na przykład, tam wprowadzono takie modele ekonomicznych rządów przedstawicieli, zresztą, niemieckich struktur, że oni nie mogą przyjąć ani jednej politycznej decyzji bez zgody i z sankcji niemieckich bankierów czy przedstawicieli eurokomisarzy. Po prostu państwo nominalnie suwerenne, ale w rzeczy samej, wychodząc z kryzysu, anulowano (zawieszono) tam demokrację. I żeby oszczędzać (jak mówią przedstawiciele Eurokomisji) grecką psychologię, skoro znalazła się ona teraz w stanie szoku po tym, co się stało, ale formalnie jest suwerenna, a w gruncie, oczywiście, pozbawiona minimalnej suwerenności (Grecja).

Tak więc i Putin uważa, że tak, Rosja nominalnie jest suwerenna, ale pod tą suwerennością może skrywać się pełna okupacja. Tak więc my powinniśmy przejść od nominalnej suwerenności, Putin ogłasza od razu po dojściu do władzy, to znaczy: wyczyścić system zarządzania atlantyzmu ze wszystkich kluczowych stanowisk w państwie. Przesunąć ich gdzieś do opozycji, na Plac Błotny, do „Echa Moskwy”, żeby tam już mogli realizować swoją atlantycką agendę zupełnie spokojnie i otwarcie jak opozycja Rosji, opozycja władzy, opozycja państwowości, opozycja narodu. Tam – proszę. I to Putinowi zasadniczo się udaje.

To znamienne, że w okresie jego następcy – Miedwiediewa (choć teraz my zatrzymamy się na geopolityce rządów miedwiedowskich), gdy Putin w zgodzie z większością analityków, jak widzieliśmy, przez sam fakt swojego powrotu, staje się główną, prawdziwą figurą, rządzącą państwem, następuje również bardzo ważny moment – z geopolitycznego punktu widzenia ma znaczenie kolosalne. To zwycięstwo w wojnie z Gruzją. Gdy dwie enklawy wewnątrz Gruzji: Osetia Południowa i Abchazja, zorientowane na Rosję i przeciw gruzińskiemu państwu narodowemu, podlegają wewnętrznej, z punktu widzenia gruzińskiego modelu, operacji zachowania konstytucyjnego ładu. Tak to wygląda dla Gruzinów, bo dla Gruzinów to ich terytorium.

A tu Moskwa staje przed problemem: albo oddamy te pozycje, ale wtedy, jeśli to zrobimy w Osetii Południowej i Abchazji, dopuszczamy możliwość, jak przedtem za czasów Jelcyna oddaliśmy pozycje w Adżarii, gdy Abaszydze (prorosyjskiego prezydenta w Adżarii) wywieziono do Rosji i zupełnie spokojnie oddano Gruzinom ten obwód, którzy też miał status podobny do Abchazji. To była wewnętrzna część Gruzji, ale nie zgadzała się ona z nacjonalistyczną polityką (atlantycką, proamerykańską) Tbilisi. Na pierwszym etapie oddaliśmy Gruzinom to terytorium, które na terytorium Gruzji kontrolowaliśmy.

I pojawiło się pytanie: albo przekroczyliśmy już granicę. I mowa już nie o Czeczenii (którą utrzymaliśmy) czy o Kaukazie Północnym (który utrzymaliśmy za Putina). Dalej pytanie takie: albo oddajemy Abchazję i Osetię Południową, ale komu? Nie po prostu Gruzinom, oddajemy Amerykanom, bo gdzie chce iść Saakaszwili? Do NATO? Z kim on się umawia? Ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki. Chce i tę część postsowieckiej przestrzeni wypiłować u Eurazji i przekazać Sea Power – talassokracji, morskiej sile. Czy ma prawo? Z punktu widzenia geopolityki (naszego) – nie. Z punktu widzenia amerykańskiego – powinien to zrobić. Dlaczego? Bo wielka wojna kontynentów (my to widzieliśmy): jedni odchodzą, drudzy przychodzą – nie ma wolności, jest zmiana gospodarzy. Jest dwóch gospodarczy: „cywilizacja Morza” i „cywilizacja Lądu”. Wszystko. I, oczywiście, Indie czy Chiny mogą mówić o jakimś pośrednim położeniu – mają miliardy. Tam rzeczywiście może realizować się samodzielna brzegowa geopolityka.

Europa mogłaby wyjść spod kontroli USA i grać po swojej linii, kontynentalna Europa, franko-germańska. Ale mała Gruzja, oczywiście, samodzielną po prostu być nie może, jak i wiele innych państw – większość. Poza niektórymi, takimi wielkimi państwami, które sami w sobie są cywilizacją lub blokiem.

Dlatego Putin w sierpniu 2008 roku i jego następca Miedwiediew stoi przed kwestią geopolitycznego wyboru: oddać Abchazję Osetię Południową czy zachować? Ale „zachować” – to znaczy nie po prostu zachować status quo. To znaczy nacierać, to znaczy wejść w konflikt z Ameryką – otwarty wojenny konflikt pod groźbą wojny nuklearnej. To był bardzo poważny wybór. To dlatego, że Amerykanie mówią: „jeśli wy tam pójdziecie, my wypowiemy wojnę”. To protektorat USA – Gruzja. I jesteśmy gotowi pomóc powstałym częściom tego amerykańskiego protektoratu, które chcą z niego wyjść.

Patrzcie, co Amerykanie robią, na przykład, w Serbii. Tam też wewnątrz Serbii jest proamerykańska enklawa (albańska). Gdy Serbowie próbują go przejąć lub, co najmniej, obronić swoich obywateli (Serbów) na terytorium Kosowa, Amerykanie wypowiadają Serbom wojnę, wspierając, rozmieszczając na tej enklawie (serbskim terytorium, prawnie jeszcze serbskim) amerykańską bazę wojenną. A potem nalegają na przyznanie niepodległości Kosowa. Powtarzamy dokładnie te same kroki. Ale kto to jest my? Popatrzcie: Ameryka robi to, bo to jednobiegunowy moment; dlatego, że dopiero co z nami wygrali; położyli na kolana cały świat. Oni rządzą. Tak mówi tylko pan: „Ja zabiorę Wam, Serbowie, wypiłuję część i postawię swoją wojenną bazę. A ty będziesz cierpieć. Dlatego właśnie to jest największa siła.

A my to na jakiej podstawie to robimy? I tu w sierpniu 2008 roku określa się pozycja Rosji w nowym świecie, ponownie rzucane jest wyzwanie naszej suwerenności: z kim mamy do czynienia? Patrzą wszyscy w postaci putinowskiej (miedwiedowskiej) Rosji. Już Rosji postjelcynowskiej, Rosji putinowskiej – bez znaczenia. Z kim mamy do czynienia? To był blef, wasza suwerenność? Ona dotyczyła tylko waszego terytorium czy macie poważniejsze ambicje: zmusicie cały świat, by się z wami liczył? I co my widzimy? Straszne wahania w Moskwie. Amerykanie naciskają. Cała piąta kolumna jest podjęta, mobilizowana. Wszyscy krzyczą: „Jeśli my tam pójdziemy, to z nami koniec. Powinniśmy zajmować się swoim.” Ale co mamy do stracenia? Jeśli Saakaszwiliemu udałaby się jego wojenna operacja, ona była dobrze wymyślona, obliczona. Enklawa nawodnienia wewnątrz Osetii Południowej zajmowała ogromną część. Tam była pełna infrastruktura z amerykańskimi wojskowymi instruktorami, siły zbrojne Gruzji stały. Wysadzenie Tunelu Rokijskiego, do którego przebijali się gruzińscy specnazowcy, świetnie uzbrojeni – było rzeczą zupełnie realną. Po czymś takim przerzut wojsk z Rosji byłby zasadniczo utrudniony, dlatego że następnie tam bardzo trudno byłoby przedostać się na terytorium Gruzji.

I o wiele wolniej… O wszystkim decydowały godziny. Zadaniem piątej kolumny – która w tym okresie była bardzo blisko Putina, a w szczególności Miedwiediewa – było wstrzymać odpowiedź Moskwy na kilka dób. O wszystkim decydowały doby. Po tym, jeśli Gruzinom uda się ta operacja, południowych Osetyjczyków wyrżną. Abchazów – z nimi sytuacja byłaby trudniejsza. Potem mówią, że żadnych południowych Osetyjczyków tu nie było, byli tylko Gruzini, choć oczywiście niektórzy przechodzą na ich stronę (jak i zdrajcy ze strony Osetii Południowej). Ale dalej automatycznie zaczyna się, jak domino, rozpad Kaukazu Północnego. Ponieważ północni Osetyjczyky już prawie siłą zaczęli przejmować składy z bronią, wszak to jeden naród – Osetia Południowa i Osetia Północna. Jeśli Moskwa nie mieszała się na stronie Osetii Południowej, wtedy sami Osetyjczyky przechwyciliby te składy, ale to oznacza już pełne nieposłuszeństwo wobec Osetii Północnej. Realizując swoje narodowe interesy, byli już gotowi do tego, by wystąpić przeciwko Moskwie. I jeśli my byśmy nie przyszli na pomoc Cchinwali, to faktycznie północni Osetyjczyky mieliby wszelkie podstawy. To znaczy, w rzeczy samej i prorosyjska część Kaukazu Północnego byłaby stracona. Odpowiednio, wszystko wisiało na włosku. Następnie dzieje się coś nieprawdopodobnego z punktu widzenia gorbaczowsko-jelcynowskiej historii.

Putin i Miedwiediew dają polecenie szybko wprowadzić wojska w momencie, kiedy Tunel Rokijski jeszcze nie został wysadzony. To unikalny geopolityczny przypadek: Rosja i Heartland zaczynają rozszerzać swoją terytorialną obecność. Potem ona wygrywa wojnę z Gruzją. Potem ona broni enklaw nawodnienia – Wąwozu Kodori, które w ogóle było kontrolowane już przez Gruzinów, i nawet na amerykańskiej wojennej bazie, na którą Rosjanie uderzają, piszą: „Przyszliśmy. Rosyjscy żołnierze”. To oznacza, że Eurazja uderza w odpowiedzi.

I dalej jeszcze Rosja przyznaje w jednostronnym porządku niepodległość Osetii Południowej i Abchazji. To oznacza, że nuklearne siły Rosji, jak wielkiego państwa, są gwarantem terytorialnej niepodległości tych dwóch terytoriów. Dokładnie tak, jak Serbowie nie uznają do tej pory Kosowa jako samodzielnego państwa; oni uważają je za terytorium Serbii. I niech Gruzini uważają Osetię Południową i Abchazję za terytorium Gruzji. To na nikim nie robi wrażenia. Dokładnie tak, jak Azerbejdżanie za swoje terytorium uważają Górny Karabach. Nikt nie przyznał tego, że Górny Karabach już do nich nie należy. Prawnie Górny Karabach to część Azerbejdżanu, ale tam nie ma ani jednego azerbejdżanina. Sami Ormianie, którzy kontrolują tam wszystko. Żyją tam już dwa tysiąclecia, po prostu w swoim własnym kraju.

Dlatego prawnie nie jest tak ważne, czy ktoś prócz nas uznał, czy nie uznał, Osetii Południowej i Abchazji. Ważne jest to, że my ich uznaliśmy. I ten fakt, że Rosja uznała, przy amerykańskich naciskach, oznacza, że Rosja w okresie putinowskich rządów, które zaczęło się z końca epoki Jelcyna, silnie wzmocniła swoją suwerenność i rozszerzyła swój wpływ, co najmniej, na dwie niewielkie enklawy. Ale to ma charakter symboliczny.

W gruncie rzeczy Osetia Południowa i Abchazja to część Rosji, ale z punktu widzenia geopolitycznego, nie prawnego. Z punktu widzenia prawnego – to uznane przez nas niepodległe państwo. Ale to, że wzięliśmy i uznaliśmy te dwa niepodległe państwa równolegle do tego, jak Amerykanie uznali niepodległość Kosowa, gdy musieli to zrobić, demonstruje, że nie postrzegamy świata jak jednobiegunowego momentu, a sami uważamy się za drugi biegun. I to potem widać już we wszystkim.

Inny przejaw tego przełomowego momentu: powrót Putina. Tu przyjechał Brzeziński i powiedział: „Nam wyłącznie odpowiadać będzie Miedwiediew”. Jest bardziej podobny do zapadnika, do liberała, do kogoś dla nas zrozumiałego. To znaczy: mam nadzieję, że on będzie kontynuował pieriestrojkę i będzie prowadzić w geopolitycznym sensie linię Gorbaczow-Jelcyn, to znaczy Gorbaczow #2 (pieriestrojka dwa). Czy tak jest, czy nie – tego nie wiemy. Ale Putinowi na serio mówią: „Nie śmiej wracać! Zmieciemy Cię!” Putin tak, najpewniej, wysłuchuje… Nie wiemy, jak wysłuchiwał te propozycje Bidena, ale patrzył na to, jak Brzeziński – wróg Rosji – obejmuje Miedwiediewa i mówi: „My w was, Dimitrij Anatoliewicz, pokładamy całą naszą nadzieję.” Nie wiemy, co czuł Putin, gdy Miedwiediew zdradził Kaddafiego w Libii. Być może to była gra, a być może jeszcze coś – nikt nie wie. My na uniwersytecie nie omawiamy polityki.

A z geopolitycznego punktu widzenia to zupełnie jasne, że Putin zorientowany jest na suwerenność Rosji. Ten fakt, że on powrócił wbrew naciskowi Zachodu, oznacza, że on do tego odnosił się na poważnie. On powrócił. Wzburzenie liberałów piątej kolumny, agentów wpływu. Tysiące, dziesiątki tysięcy ludzi wychodzą na place, gwiżdżą (???) „sieci”, skrzypią (???) blogerzy, wszyscy niezadowoleni: „Liberalizm, swoboda, Zachód!” Znowu: „Super, pieriestrojka!” Wszystko to na dzień dzisiejszy zeszło do zera: z dziesiątek i setek tysięcy zostały jednostki.

A Putin dalej robi swoje. Na przykład, „lista Magnickiego” – próba przycisnąć Rosję, że ponoć u nas sądownictwo niedostatecznie sprawiedliwe, dlatego nad nami trzeba wprowadzić zewnętrzne rządy. To mówią nam ludzie, którzy utrzymują więzienie w Guantanamo, gdzie się torturuje. Oficjalnie tortury są dozwolone – podwójne standardy. Ja nie mówię, że w Ameryce wszystko źle. Być może w Ameryce raczej wszystko bardzo dobrze.

Ale to nie ich sprawa, jak jest u nas. U nas jest to, jak powinno być w Rosji, a u nich – jak w Ameryce. I na to my w Dumie odpowiadamy „listą Jakowliewa” – chłopca, którego zostawili na spalenie żywcem (rosyjskiego chłopca), którego przyjęli amerykańscy rodzice, a innego rozdzielili i sprzedali na organy. To jest, oczywiście, bardzo ludzka cywilizacja – złego słowa powiedzieć się nie da. I my mamy problemy, i oni mają problemy. Ci – wzięli na organy, kogoś tam zjedli, swoje dzieci rozstrzelali. My mamy wiele problemów. Nie w tym rzecz.

Rzecz w tym, że albo z geopolitycznego punktu widzenia. Jesteśmy suwerenni, albo nie. Albo jest jednobiegunowy moment, albo system podejmowania decyzji jest inny. Tak więc putinowskie rządy, na których praktycznie my kończymy geopolityczną analizę rosyjskiej historii – to początek odwrotnego ruchu. Odwrotnego w odniesieniu do gorbaczowsko-jelcynowskiego geopolitycznego trendu.

Są związane (putinowskie rządy) znów z przywróceniem tych socjologicznych paradygmatów, które w rosyjskiej historii sprzężone ze wzmocnieniem naszego terytorialnego wpływu:

  • to z autorytarnymi tendencjami wzmocnienia pionu władzy,
  • to z ogólnonarodową retoryką,
  • i to z antyoligarchicznym (antyelitarny, jeśli tak lepiej) ukierunkowaniem Putina.

On jest ukierunkowany na naród, na prostych ludzi i na wzmocnienie pionu władzy. A oligarchia ukierunkowana po prostu przeciw narodowi, przeciw Putinowi, za zewnętrzne rządy. W przybliżeniu ten schemat w rosyjskiej historii powtarza się zawsze i sprzęga się z cyklem terytorialnego rozszerzania i skurczania.

Można sobie wyobrazić: terytorium Rosji (w historii) jako takie serce, która kurczy się, jak skurcze i rozkurcze – to dwie formy biologicznego ruchu serca: serce skurcza się i rozkurcza. Tak i z naszym terytorium. Przy tym ruskie serce rośnie, ono skurcza się, a potem każdy raz staje się większe. I oto na ostatnim etapie rosyjskiej historii, kiedy nasze serce się rozkurczało, to przy ZSRR było już pół świata, gdy rosyjskie serce rozkurczyło się tak, że już faktycznie gdzieś około połowy ludzkości było, tak czy inaczej, w tym socjalistycznym systemie: terytorialnie, socjalnie itd. A teraz znowu skurcz – znowu się skurczyło.

Ale co jest interesujące? Szczytem skurczu rosyjskiego serca w ostatnim historycznym etapie były lata 90-te. Przy Jelcynie skurczyliśmy się do kresu z punktu widzenia i socjologicznego, i terytorialnego, i cywilizacyjnego, i geostrategicznego. I jeśli my tak właśnie historycznie spojrzymy na moduł geopolityczny, weźmiemy rządy Putina – tj. rządy, którym dziś podlegamy, za których my żyjemy – to zobaczymy, że rosyjskie serce zaczyna się rozkurczać. Że znajdujemy się w pierwszym, być może, dopiero co namacalnym stadium jego nowego rozszerzenia. I równolegle do tego coraz więcej faktów i szczegółów na to wskazuje. Na przykład, Unia Euroazjatycka.

Stworzenie Unii Euroazjatyckiej – to pomysł, by na nowo reintegrować przestrzeń postsowiecką. To nic innego jak projekt rozkurczenia rosyjskiego serca na nowym etapie. Pod jaką ideologią się odbywa, jakie sobie stawia cele, jakie zadania – my na razie nie wiemy. Czy się realizuje, czy nie – to także czas pokaże. Ale widzimy geopolityczny trend, widzimy geopolityczny wektor putinowskiej historii, który w rzeczywistości nakierowany jest na rozkurcz rosyjskiego serca. W związku z tym można to nazwać zjawiskiem takim jak rewanż tellurokracji i jak przemianę jednobiegunowego momentu w ulotny epizod.

Jest pojęcie przegrać wojnę i przegrać bitwę O Niemcach mówią, że Niemcy zawsze wygrywają wszystkie bitwy i przegrywają wszystkie wojny. Przy czym oni cały czas, najpewniej, składają meldunki. Wyobraźcie sobie raporty: wygraliśmy, wygraliśmy, wygraliśmy (bitwy). A wojna? A wojnę przegraliśmy.

Czym jest ten jednobiegunowy moment? Zwycięstwem w wojnie kontynentów czy wygraną w bitwie? Co do tego, że bitwę w latach 80-tych i 80-tych talassokracja (Sea Power, siła morska); świat zachodni; amerykańsko-angielska, europejska, zachodnia cywilizacja wygrała – nie ma wątpliwości. Wygrała tę bitwę tak samo, jak faktem jest agresja Hitlera, ich pochód na Moskwę czy wzięcie Moskwy przez Napoleona, jak i zdobycie Kremla przez Polaków – to są fakty, których nikt nie może kwestionować.

To, co my w latach 80-tych i 90-tych straciliśmy, to straty kolosalne, zestawialne ze stratami w wielkich wojnach, jeśli nie większe.

Te straty, ta porażka to:

  • porażka terytorialna,
  • porażka społeczna,
  • porażka moralna,
  • porażka ustanowienia w Rosji zewnętrznego systemu rządzenia.

To są fakty. Dlatego nie wolno odnosić się do tego lekkomyślnie, mówiąc, że nic się nie stało. Przegraliśmy bitwę, ponieśliśmy kolosalną klęskę w jednej z bitw.

Ale pytanie brzmi, czy można uznać to za przegraną w wojnie. I ci, którzy tu reprezentują zachodnie struktury wpływu czy liberalizm, tak i oni chcą: chcą interpretować przegraną (bez wątpienia, to przegrana w bitwie) jak przegraną w wojnie. Proponują, byśmy się poddali. I są siły, które uważają, że, bez względu na przegraną wojnę, wojna nie zakończyła się. W takim razie moment jednobiegunowy jest tymczasowy i możemy wygrać inną bitwę innymi środkami, w innym kierunku. Z tym związane jest takie zjawisko jak świat wielobiegunowy – geopolityka wielobiegunowego świata, wyrażona, na przykład, w takim czymś jak BRICS, gdy na miejsce modelu jednobiegunowego proponuje się model, na przykład, cztero- lub kilkubiegunowy.

W szczególności, takie państwa jak Chiny, zasadniczo nie zgadzające się z tym, by istniało jedno centrum podejmowania decyzji na poziomie globalnym. I chiński miliard, i chińska gospodarka, która zręcznie manipulując w imię swoich narodowych interesów zarówno socjalistycznymi, jak i kapitalistycznymi modelami, stała się wiodącą gospodarką świata. Przy czym Chiny zachowały i wzmocniły tylko swoją suwerenność. Integrując się w światową gospodarkę, zachowały kontrolę nad Chinami – to najbardziej istotne; to jest to, co tracą wszyscy pozostali, kiedy się integrują. Chiny weszły do WTO po to, by wykorzystać WTO dla swoich, chińskich interesów. To wyższa forma ekonomicznego, politycznego, cywilizacyjnego nacjonalizmu, który wykorzystuje ideologię w interesie Chin, nie na odwrót. Ideologię, gospodarkę i politykę – wszystko w interesie Chin. I to wszystko, co wzmacnia Chiny, Chińczycy przyjmują, a wszystko, co je osłabia, odrzucają bezwzględnie.

Demokrację zachodniego typu Chiny osłabią – oni po prostu rozstrzelą wszystkich, kto jest za, i tyle; zamykają bez słowa, działają kapitalnie. A to, co wzmacnia Chiny, oni przyjmują, działając w swoim interesie. Więc z nimi liczą się bardziej niż z nami. Ponieważ ich gospodarka rośnie bez względu na to, że o prawach człowiekach (w zachodnim rozumieniu) tam nikt nie wie. Ponieważ nie ma żadnych praw człowieka jak uniwersalnego modelu: Chińczycy rozumieją to po swojemu, Rosjanie – po swojemu, muzułmanie – po swojemu.

Dla muzułmanów, na przykład, człowieka bez Boga nie ma w ogóle. Jeśli człowiek nie ma Boga, można by mu urwać głowę i wyrzucić na śmietnik, bo niewierzący w Boga człowiek to dla muzułmanina w ogóle nie człowiek. W tym jest coś rozumnego. No ale to, tak jakby, ich sprawa.

Ja po prostu chcę pokazać, jak różne kultury w rzeczywistości rozumieją „człowieka” na różny sposób. Komuś to się podoba, a komuś nie podoba. W związku z tym nie możemy przez swoje wyobrażenia o człowieku kierować się do innej cywilizacji. Chińczycy o prawach mają wyobrażenie inne.

Kto to taki Chińczyk, zresztą: kogo Chińczyk uważa za Chińczyka? To bardzo trudne pytanie. Ponieważ nawet my, Rosjanie, często nie rozumiemy, że my rozumiemy drugiego człowieka w dany sposób, a Europejczyk drugiego człowieka rozumie zupełnie inaczej. Że istnieją różne antropologiczne kultury, że istnieją różne definicje pojęcia „człowiek”. Nawet samo pojęcie „człowiek”, ono w różnych językach znaczy zupełnie różne rzeczy. To po prostu taka antropologiczna dygresja.

W każdym razie, czy mamy do czynienia z wielobiegunowym światem? Wielobiegunowy świat – to projekt zakończenia amerykańskiej hegemonii i stworzenia kilku centrów decyzyjnych:

  • Chiny są stosownie usytuowane i mają odpowiednie zasoby i wolę,
  • Indie także przemieszczają się w tym kierunku,
  • Świat islamski nalega na swoją samodzielność (choćby niezintegrowany, w stanie rozkładu, tam bardzo aktywnie funkcjonują także zachodnie systemy)
  • Ameryka Łacińska: Brazylia, a także Wenezuela, Boliwia, w szczególności – także proponują projekt samodzielnej cywilizacji w Ameryce Łacińskiej.

Tym sposobem, z punktu widzenia analizy geopolitycznej wielobiegunowości mamy do czynienia z możliwością jak by przezwyciężenia porażki, poprawy i wyzdrowienia po tej porażce, której „cywilizacja Lądu” doznała z rąk „cywilizacji Morza”. W ramach świata wielobiegunowego „cywilizacja Lądu” ma szansę. Oczywiście, raczej nie wrócimy do modelu dualnego. Na przykład, Rosja nie może już samodzielnie być przeciwnikiem Zachodu – to już przerabialiśmy, przepięcie sił nam nie wyszło. Ale w sojuszu z innymi dużymi państwami, które są zwolennikami świata wielobiegunowego, a nie jednobiegunowego momentu, współtworzyć geopolityczną suwerenność Rosja może. Zresztą, wielu amerykańskich ekspertów to przyznaje.

Ten sam Charles Krauthammer, który mówił o jednobiegunowym momencie, dziś pisze: „Ten jednobiegunowy moment najpewniej jest już z tyłu.” W Ameryce po to, by dalej być wiodącą siłą, trzeba szukać sojusznika. Trzeba albo z Chinami zawrzeć parytetowe porozumienie (G2 – „Wielka Dwójka”), to znaczy dzielić się pełnią władzy, albo z Europą wejść w pewien sojusz, albo jeszcze szukać jakichś nowych form organizacji światowej przestrzeni, bo model jednobiegunowy raczej należy już do przeszłości.

Tak mówią nie tylko przeciwnicy jednobiegunowego modelu, którzy odrzucają ją z przyczyn moralnych lub patrząc na tę jednobiegunowość ze swojego punktu widzenia. Jednobiegunowość kwestionowana jest dziś przez większość odpowiedzialnych amerykańskich ekspertów. Zaczynają skłaniać się lub przyznawać, że to nie było zwycięstwo w wojnie „Morza przeciw Lądowi”, a zwycięstwo w największej bitwie, w której „Morze” pokonało „Ląd”.

Ale „Ląd” jeszcze żyje.

  • Putin jest u władzy.
  • Chiny są samodzielne i zmierzają na szczyt.
  • Indie, Brazylia coraz bardziej aktywnie opracowują koncepcje własnych strategii, wykorzystania tych możliwości, które daje globalizacja, ale tylko w swoim interesie, a nie Zachodu.
  • Wiele problemów w zachodnim świecie nie zostało ostatecznie rozwiązanych, a tylko narastają.
  • Przed nami wielki finansowy, ekonomiczny kryzys, druga fala; o którym mówią w zasadzie wszyscy ekonomiści.

I w tych warunkach jest pewne prawdopodobieństwo, że zwycięstwo w tej bitwie to było zwycięstwo pyrrusowe. Tak, oczywiście, Amerykanie wiele wygrali, NATO podniosło się na wyższy poziom, a Zachód wzmocnił pozycje w sposób niewiarygodny w okresie Gorbaczowa i Jelcyna (latach 90-tych). Ale możliwe, że da się to odwrócić. I jednym z elementów tej odwracalności zwycięstwa Zachodu i „cywilizacji Morza” nad „cywilizacją Lądu” jest ta linia, po której idzie Rosja.

Współczesna Rosja, orientująca się na suwerenność, na wzmocnienie swoich własnych pozycji i na rozprzestrzenienie swojego wpływu za swoje granice (rosyjskie diastole – rozszerzenie rosyjskiego serca) – te tendencje są symboliczne, to najważniejsze oznaki tego, że możliwa jest inna geopolityka, możliwy jest inny etap światowego rozwoju, możliwe są inne scenariusza geopolitycznej przyszłości.

To koniec naszego kursu. Geopolityka Rosji, geopolityczna historia Rosji przedstawia pewien całościowy obraz. Nasza historia postępowała w kierunku oswojenia i umocowania Rosji jako głównego lądowego państwa, jako Land Power. Nasz los to „Ląd”, to tellurokracja, to kontynent. Na wszystkich etapach naszej historii widzieliśmy tylko i wyłącznie to. Nie ma żadnych podstaw zakładać, że jeśli tysiące lat zmierzaliśmy w tym kierunku z mieszanymi rezultatami (na przemian), to następny okres, jeśli nam dany jest jeszcze jakiś czas w historii, to ono nastąpi w jakimś innym kierunku.

Jeszcze bardzo interesujący i ważny wniosek, że kto by nie kontrolował tego terytorium: Rosjanie, prawosławni, Scytowie, Turańczycy, Mongołowie, muzułmanie – kto by nie kontrolował naszych ziem, one zawsze będą od nich zależeć nie tylko ze względu na swoje strategiczne interesy, ale i ze względu na swoją socjologiczną osobliwość.

Społeczeństwo Eurazji było, jest i będzie społeczeństwem autorytarno-ludowym. Mogą się zmienić ideologie – my widzieliśmy, jak się zmieniały na przestrzeni rosyjskiej historii. Mogą zmieniać się etniczni aktorzy, którzy kontrolują to terytorium – też widzieliśmy: wiele razy się zmieniali. Ale jest pewna geopolityczna stałość, to jest to, co eurazjaci (rosyjscy) nazywali „miejscem rozwoju”. Także taki ważny termin: „miejsce rozwoju”: że w określonym miejscu istnieje określony typ rozwoju.

I właśnie nasze miejsce rozwoju, Eurazja, dyktuje nam określoną logikę, ku której ciąży nie tylko strategia, ale i społeczeństwo na różnych historycznych etapach. I jeśli my wszystko to (naszą geopolityczną historię Rosji) złożymy w jeden logiczny, uporządkowany schemat, zobaczymy nie tylko sens przeszłości, ale i zrozumiemy relację naszej teraźniejszości do tej przeszłości, i uda nam się określić dla siebie geopolityczną przyszłość, a także ją analizować, włączając w naszą socjologiczną, geopolityczną i, odpowiednio, politologiczną czy nawet polityczną analizę tego świata, w którym my żyjemy, i którym my mamy zamiar tworzyć.

Przetłumaczył i napisy opracował Jakub Wieczorek.

Źródło: Ośrodek Polityki Rozumnej