Manifest Dugina a Odkupienie
Napisania polemiki do „Manifestu Wielkiego Przebudzenia” Aleksandra Dugina podjęłam się w trakcie Triduum Paschalnego. Ponieważ w świecie chrześcijańskim upamiętniamy w tym czasie kluczową dla człowieka Tajemnicę Odkupienia, w takim też kontekście postanowiłam rozważyć fascynujący tekst słynnego rosyjskiego filozofa.
Najnowsze przemyślenia Dugina poruszają wiele ciekawych zagadnień. Autor szuka źródeł szalejącego na świecie zła i sposobu na pokonanie globalistów. Manifest natychmiast przetłumaczono na wiele języków, przesłanie Dugina w błyskawicznym tempie zyskuje na popularności wśród antyglobalistów z różnych krajów, zaś w Polsce doczekał się już pierwszych polemik wśród inteligencji. Głównym zarzutem pod adresem Dugina jest to, że – o ile słusznie walczy z wszechwładzą globalistów, o tyle – marzy mu się wielobiegunowość w postaci wielkich mocarstw, gdzie znaczącą pozycję będzie miała imperialna Rosja i zabraknie przy tym miejsca dla państw narodowych, takich jak Polska. Nie podzielam tej obawy. Co więcej, choć sama zostałam ukształtowana w domu o tradycjach narodowych, to nie uważam, że zachowanie państwa narodowego jest naszym najważniejszym celem na tej wojnie. Ale o tym będzie w podsumowaniu.
Aleksander Dugin za zło tego świata uważa system liberalny (kapitalistyczny), którego źródła dopatruje się w nominalizmie. Rosyjski filozof sięga do średniowiecza, kiedy to w katolickiej Europie toczył się scholastyczny spór o uniwersalia między nominalistami i realistami. Nominalizm stawiający na indywidualizm i odrzucający wszelkie formy tożsamości zbiorowej (religię, grupy społeczne, itp.) ostatecznie pokonał realistów, z którymi się utożsamiam (filozofia klasyczna: Platon, Arystoteles, św. Tomasz z Akwinu). Dugin zauważył, że zwycięstwo nominalistów utorowało drogę do rozprzestrzeniania się protestantyzmu. «Protestanci zastąpili tożsamość zbiorową Kościoła w rozumieniu katolicyzmu (i w jeszcze większym stopniu prawosławia) odrębnymi jednostkami, które odtąd mogły interpretować Pismo Święte w oparciu o własny rozum, odrzucając wszelką tradycję. W ten sposób wiele aspektów chrześcijaństwa takich, jak tajemnice, cudy, aniołowie, nagroda po śmierci, koniec świata itd., zostało zrewidowanych jako nieodpowiadające „racjonalnym kryteriom”.» Niniejszą polemikę piszę więc z pozycji „pokonanej” przez nominalistów realistki i katoliczki pragnącej powrotu do ładu społecznego sprzed kilku wieków. Dociekania Dugina uważam za bardzo interesujące, z wieloma tezami się zgadzam, lecz obecnie skupię się na dwóch kwestiach, z którymi akurat nie jest mi po drodze.
Własność nie wyklucza wspólnoty
Zgodzę się z Aleksandrem Duginem, że kapitalizm – skupiający się egoistycznych na korzyściach jednostki, kosztem wyzysku społeczeństwa – jest zły. Jednak nie mogę się pogodzić się z faktem, że przeciwwagą dla tego zła okazali się być rewolucjoniści spod czerwonego sztandaru. Tymczasem z rozważań rosyjskiego filozofa wyłania się teza, że działali oni w słusznej sprawie. Dugin w Manifeście stwierdza: «Socjaliści, socjaldemokraci i komuniści postawili w opozycji do liberałów na tożsamość klasową, wzywając do zjednoczenia klasy robotniczej całego świata przeciwko władzy globalnej burżuazji. Ich strategia okazała się skuteczna i w niektórych wielkich państwach (…) zwyciężyły rewolucje proletariackie».
Otóż cel nie uświęca środków, a przecież dobrze wszyscy wiemy, iż owa „skuteczność” polegała na tym, że wrogowie burżuazji przejmowali władzę w sposób brutalny, pochłaniając przy okazji niezliczone ofiary niewinnych istnień ludzkich. Warto przy tym pamiętać, że Lenina w jego dziele zniszczenia wsparła zachodnia (kapitalistyczna) finansjera. I wreszcie, pozwolę sobie zacytować pana prezydenta Władimira Putina, który na początku 2016 roku powiedział, że przywódca rewolucji październikowej „podłożył bombę atomową pod gmach, który nazywa się Rosja”. Po czym dodał, że w ostatecznym rozrachunku idee Lenina doprowadziły do rozpadu Związku Radzieckiego. Krytykując (słusznie) liberalizm w ideologii i gospodarce, Dugin popadł w skrajność. Mianowicie, można wręcz odnieść wrażenie, iż brzydzi go jakakolwiek forma własności prywatnej, która jego zdaniem niszczy tożsamość zbiorową, wspólnotę. Dugin stwierdza: «Burżuj był optymalnym wzorem „jednostki”, obywatelem bez przynależności rodowej, plemiennej i zawodowej, za to władającym własnością prywatną. Nowa klasa zaczęła podporządkowywać sobie całe społeczeństwo Europy.»
Skrajność w krytyce własności prywatnej uważam za niebezpieczną (bo prowadzi do rewolucji), dlatego – niejako na ostudzenie emocji – przytoczę podstawowe założenia dystrybucjonizmu oraz kilka cennych przemyśleń współzałożycieli tej doktryny. Dystrybucjonizm postuluje stworzenie samowystarczalnego społeczeństwa poprzez upowszechnianie drobnej własności w przemyśle, handlu i rolnictwie. Podstawową zasadą tego systemu jest to, że życie publiczne istnieje dla życia prywatnego, które to życie ma chronić. Wszelkie działania mają być skierowane na dobro rodziny, która jest podstawową komórką społeczną.
Politykę dystrybucjonizmu opracował w książce „Państwo niewolnicze” współtwórca doktryny, Hilaire Belloc (1870-1953). W publikacji tej wykazał, że zarówno socjalizm jak i kapitalizm pomagają tworzyć taki sam rodzaj społeczeństwa, w którym władza koncentruje się w rękach małej grupy rządzących. Dlatego dystrybucjonizm odrzuca zarówno kapitalizm z jego monopolami, jak i socjalizm z jego wszechwładzą państwa, jako ustroje w równym stopniu krępujące człowieka. Jednym z twórców dystrybucjonizmu był Gilbert Keith Chesterton (1874-1936), konwertyta z anglikanizmu na katolicyzm. Ten słynny brytyjski pisarz nie ufał żadnej władzy politycznej. Według Chestertona najważniejszym modelem powinna być rodzina, dlatego poprzez dystrybucjonizm próbował obronić ludzki dom, rodzinę i wspólnotę. Dystrybucjonizm to powszechna własność, która – zdaniem Chestertona – ma w sobie pewien moralny urok. Bo kiedy uprawiamy rolę, uprawiamy siebie, własną duszę; a kiedy utrzymujemy farmę rodzinną, utrzymujemy rolnictwo. I wreszcie, Chesterton uważał, że najbardziej potrzebujemy nie rzeczy, ale siebie nawzajem.
Dystrybucjonizm jest bowiem, nie tyle teorią ekonomiczną, co moralną antropologią; jest wizją społeczeństwa cnotliwego, w którym samo utrzymujące się społeczności dbają o siebie nawzajem bez wtrącania się państwa. To jest inny rytm życia. W związku z powyższym, ośmielę się zasugerować, że to właśnie dystrybucjonizm powinien być użyty jako broń (nie potrzebująca użycia siły i ofiar śmiertelnych) przeciwko kapitalistom i globalistom, którzy do reszty chcą zawładnąć nad światem. To skuteczne i szlachetne antidotum na szalejącą zarazę globalizmu.
Wina i odkupienie
Kolejnym zagadnieniem w „Manifeście Wielkiego Przebudzenia” budzącym moją wątpliwość jest gloryfikacja Donalda Trumpa. O ile zgadzam się z Duginem, że nominacja Joe Bidena na prezydenta Stanów Zjednoczonych niesie za sobą katastrofę – «globalizm stanowczo przechodzi do fazy totalitarnej» – o tyle nie potrafię dostrzec w Trumpie bohatera, który stanął na drodze globalistom. Przy czym zaznaczam, że nie wykluczam, iż w przyszłości Donald Trump może stać się takim bohaterem, bo jest wiele konkretnych przesłanek przemawiających na jego korzyść. Jednak jest jeden warunek: najpierw musi nastąpić odkupienie.
Choć z jednej strony szczerze kibicowałam Trumpowi, by nie dał się wygryźć Demokratom z Białego Domu, to z drugiej strony wiedziałam, że kara jest nieuchronna, gdyż musi się dokonać „sprawiedliwość dziejowa”. Z różnych przewinień i zaniedbań Trumpa wymienię tylko jedno: wydanie rozkazu zabicia generała Kasema Sulejmaniego. Mam świadomość, że ten straszny akt zbrodni, to nie było widzimisię samego Trumpa, lecz bezwzględny nacisk amerykańskiej „partii wojny”. Ale jednak – Trump uległ tym namowom. Zapewne został do tego zmuszony szantażem i chciał chronić życie swoje i swoich najbliższych, co nie zmienia faktu, że będąc prezydentem USA wydał rozkaz zabicia bohatera Bliskiego Wschodu, którego sam Aleksander Dugin określił jako «męczennika świata wielobiegunowego» i «bohatera Ruchu Oporu». I wreszcie, przecież to sam Dugin przeszło rok temu zauważył, że śmierć gen. Sulejmaniego jest początkiem «ostatecznej bitwy» i «morderstwo Sulejmaniego mieści się w kontekście apokaliptycznych oczekiwań i przez wielu jest interpretowane jako początek Armagedonu».
Choć za prezydentury Donalda Trumpa Stany Zjednoczone nie rozpoczęły żadnej wojny (i chwała Trumpowi za to), to jednak nie odważył się on podstawić złym ludziom z „partii wojny”, którzy nalegali na wydanie rozkazu zabicia irańskiego generała. Dlatego na ten moment nie sposób traktować Trumpa, jako kogoś, kto stanął na drodze globalistom. Nie zaryzykował, bo obawiał się stracić własne życie (?), a tymczasem i tak stracił władzę. Odczytajmy to zatem mistycznie sięgając do historii sprzed wieków. Ogromny wpływ na ukształtowanie postawy narodu irańskiego wywarły wydarzenia jakie rozegrały się 10 października 680 roku pod Karbalą (Irak). Podstępne wojska kalifatu Umajjadów Jazida I zastawiły pułapkę na karawanę wnuka proroka Mahometa – Husajna ibn Alego (trzeciego imama szyitów) i jego towarzyszy. Mimo wycieńczenia, słabego uzbrojenia, mężczyźni po kolei i pojedynczo stawali do walki przeciwko wielotysięcznej armii Umajjadów otaczającej ich z każdej strony. Szyici uważają, że swoją tożsamość zawdzięczają 72 osobom, które zginęły wtedy męczeńską śmiercią. Dlatego śmierć generała Sulejmaniego, który zginął podstępem zwabiony w pułapkę, nasuwa analogię do wydarzeń sprzed wieków. Dowiedzmy się zatem jaka kara dosięgła podstępne wojska Umajjadów. Ich dalsze losy przedstawił w dziele „Lohoof – Westchnienia smutku” (ang. „Lohoof – Sighs of sorrow”) Sayyid Ibn Tawus (1193-1266), szyicki prawnik, teolog i historyk. Z lektury dowiadujemy się, że wszyscy zabójcy Imama Husajna i jego towarzyszy zostali ukarani na tym świecie. Niektórzy zostali zamordowani, innych dotknęła klątwa – np. oślepli, jeszcze inni zostali zdegradowani, zaś przywódcy utracili władzę i królestwo.
Donald Trump stracił władzę – „sprawiedliwości dziejowej” stało się zadość! – ale zachował życie. W przeciwieństwa do Dugina, nie uważam Trumpa za bohatera walki z globalistami, ale też go nie przekreślam. W Kościele katolickim przeżywamy właśnie Wielkanoc. Dlatego odczytam to w kontekście Tajemnicy Odkupienia za grzechy.
Zobrazuję to na przykładzie arcydzieła rosyjskiej kinematografii, jakim jest film „Wyspa” w reż. Pawła Łungina. Początek akcji dzieje się w czasie II wojny światowej. W 1942 roku Niemcy zdobywają radziecki holownik. Na pokładzie znajdują się kapitan Tichon i palacz Anatol. Niemcy mówią Anatolowi, że darują mu życie, jeśli zabije Tichona. Anatol, by ratować własną skórę strzela do Tichona i ten wypada za burtę. Tymczasem Niemcy i tak nie dotrzymują słowa, zaminowują okręt i zostawiają w nim Anatola na pewną śmierć. Anatol przeżył jednak wybuch, morze wyrzuca rannego na brzeg, gdzie znajdują go prawosławni mnisi. Następnie akcja przenosi się do 1976 roku. Anatol został mnichem, a Bóg obdarzył go darami uzdrawiania i prorokowania, dzięki czemu pomaga on wielu ludziom. Jednak wewnątrz ojciec Anatol bardzo cierpi, gdyż jego sumienie obciąża świadomość strasznego grzechu, jakiego dopuścił się przed laty. Zrozpaczony kaja się za popełnioną zbrodnię, żarliwie modli i błaga o wybaczenie zabitego towarzysza. Miłosierny Bóg, widząc autentyczną skruchę Anatola, w końcu postawił przed pokornym mnichem szansę na odkupienie…
Przywołam ten przykład po to, by przypomnieć, że tylko zwracając się do Boga, uniżając przed jego Obliczem i pokutując za własne grzechy możemy odnieść zwycięstwo. Tylko z Bogiem przezwyciężymy Wielki Reset jaki przygotowali światu globaliści, którzy chcą przejąć kontrolę nad ludzką świadomością. Wypowiedziano nam wojnę jakiej świat jeszcze nie widział, bo jak celnie zauważył Aleksander Dugin, ich ostatnim krokiem będzie zanegowanie człowieka.
W kontekście powyższego, nie podzielam obaw, że możliwość utraty państwa narodowego jest największym zagrożeniem wyłaniającym się z propozycji Dugina. Przecież tutaj chodzi o ocalenie człowieka, tradycyjnych społeczeństw i wreszcie naszej chrześcijańskiej tożsamości, której gwarantem nie jest jakiś konkretny naród, lecz wspólnota opierająca się na Bogu – Stwórcy tego świata. I choć nie zauważyłam, by Dugin mobilizował „armię” walczącą w imię Boga, to jednak w „Manifeście Wielkiego Przebudzenia” jako największych wrogów wskazał tych, którzy de facto wypowiedzieli wojnę Bogu i światu, który On stworzył. Dlatego przesłanie Dugina odczytuję jako przełomowy moment, który otwiera nowy rozdział w historii.