„Gra o Tron” – wnioski polityczne
Zabawne jest skądinąd pełne wyższości prychanie „nie można wymagać logiki od fantastyki”, znamionujące… nieznajomość tematu. Właśnie fantastyka – tak naukowa, jak i fantasy – z natury swojej, jak i zwłaszcza z przyzwyczajenia odbiorców są i MUSZĄ BYĆ do bólu logiczne.
Zawieszenie niewiary
Jeśli w powieści głownonurtowej po niebie leci sobie, dajmy na to - fortepian z grającym na nim Mozartem – to z taką samą wyższością znawcy kiwają głowami i mówią: „Realizm magiczny!”(jakby to coś wyjaśniało…). Tymczasem w świecie fantastyki, takie zjawisko natychmiast wywołałoby pytania i musiało zostać wyjaśnione: czy w danym świecie nie działa grawitacja, a jeśli działa inaczej, to dlaczego? Jaki napęd ma fortepian? A może to Mozart ma supermoce? Jakiego pochodzenia? Jest nieśmiertelny, sklonowany czy zmartwychwstał? A nade wszystko DLACZEGO, DLACZEGO, DLACZEGO?
To są właśnie podstawowe wymogi wszelkiej fantastyki: PRZYCZYNOWOŚĆ i CELOWOŚĆ. Nic nie bierze się z niczego, nawet głupie wyczarowanie pierścienia ze złota musi mieć background – czy to reakcja fizyczna, skupienie atomów Au, ale co z zachowaniem energii? Czyli odpowiednia ilość złota (jego atomów?) zniknęła gdzie indziej? I co, jaki to miało wpływ? Itd. Jeśli zaś nawet miałoby dojść do kreacji ex nihilo – to już szczególnie musiałby się autor natrudzić dla zbudowania mu odpowiedniej kosmologii i eschatologii, choćby w tle i domyśle, ale takich, żeby czytelnik/widz wiedzieli, że istnieją.
Jeśli więc jakieś dzieło fantastyczne traci sens, przestaje w nim obowiązywać elementarna logika zdarzeń, a bohaterowie zaczynają się zachowywać jak potłuczeni (nie mając ku temu wcześniej predylekcji, ani bieżących powodów) – to nieuchronny znak WCIĄGNIĘCIA DO GŁÓWNEGO NURTU. Spotkało to wcześniej „Gwiezdne Wojny”, teraz zaś arcypopularną „Grę o Tron” – stały się one POWAŻNĄ filmografią (co z tego, że rozrywkową, ale już pozafandomową), a więc jednocześnie okazały się sensowne, jak – nie przymierzając – równie głónonurtowa… polityka.
W niej wszak mamy tyle samo logiki i wiarygodności.
Mechanizm taki nazywa się zawieszeniem niewiary i musi on zajść, jeśli ma nie dojść do odrzucenia świata przedstawionego. Niestety, sprzężenie to zbyt rzadko występuje choćby we wspomnianej polityce i niewielu na jej przejawy potrafi zareagować jak na schrzanienie ulubionego serialu, wołając:
"Co to, k...a ma być, realizm magiczny?! Przecież to nie ma ŻADNEGO sensu...!".
Koło nie da się zgruchotać
Swoją drogą zresztą, ewolucja ostatniego sezonu GoT, przy całym niezadowoleniu fandomu – pokazuje też nieźle co jest w tak zwanym powszechnym, a w każdym razie suflowanym mniemaniu zakończeniem dobrym, a jaki scenariusz przedstawiany jest jako zło wbrew wszystkim i wszystkiemu wymagające powstrzymania. I nie chodzi tylko o serial, konkretną opowieść, tylko o postawy z jednej strony oddające, a z drugiej kształtujące nastawienie całego pokolenia także w świecie realny. Nie zapominajmy wszak, że (jak pisał choćby Roberto Quaglia) – przemysł filmowy i telewizyjny to dziś ogromny kreator rzeczywistości, budujący skojarzenia, tworzący całe kody kulturowe, rozdzielający na nowo określane kategorie dobra i zła, nie mówiąc już o bezpośrednim stymulowaniu miłości i nienawiści do określonych zachowań, postaw, czy nawet całych narodów i społeczeństw.
Oto ze śledzenia ostatniego sezonu bardzo popularnego na całym świecie serialu (średnia oglądalność kolejnych odcinków na samych tylko platformach HBO to łącznie ok. 32,8miliona) wynika, że dobra jest przede wszystkim mała stabilizacja: wybory głowy państwa przez szczególnie uświadomionych przywódców, wskazanie osoby nieszczególnie wtrącającej się w rządzenie, a jedynie reprezentującej „dobrą historię”, rządy oligarchów (bo demokracja po prawdzie warta jest pytania o zdanie… psów i koni oraz porcji dobrego śmiechu) oraz fachowców skupiających się na detalach zarządzania.
Absolutnym złem byłaby natomiast… permanentna (kontr)rewolucja, owo zgruchotanie koła przygniatającego świat, tak szumnie przecież wcześniej zapowiadane i obiecywane. Ostatecznie jednak wcale ma nie być żadnego prawdziwego przewrotu, nie mówiąc już o tym, że nie ma też żadnej wartości dopieszczany wcześniej w serii legitymizm.To oligarchia okazuje się stanem upragnionym, a jej bezwzględną reakcję wywołuje w szczególności groźba kontynuowania (kont)rewolucji/wojny, przeniesienia ich w inne części świata – a więc te, w których już wprost rządzą BANKI i korporacje handlowe[i].
I to jest istota świata GoT – oczywiście całkowicie wymyślonego! – rycerze i politycy mogą tam sobie wymachiwać mieczami czy czym tam lubią, rządzi zaś pieniądz i wszelka ułuda o trwałym pokonaniu gwarantowanego przezeń niewolnictwa pozostaje już nawet nie marzeniem, ale niebezpieczną psychozą, podobną do groźnego szaleństwa. Na szczęście, chorych można wyeliminować – i świat wraca na utarte koleiny, koło się kręci.
Jakie więc mamy wnioski ze znajomości współczesnej fantastyki i nieignorowania pop-kultury? Po pierwsze – że światami, w których wyczarowuje się złote pierścienie logika rządzi dalece bardziej niż publiczną polityką. A po drugie zaś, że nawet smoki wielkości domów nie pokonają światowej oligarchii.
Przejęli już nawet sny, bajki i opowieści…
[i] Jakieś plusy finału GoT, oczywiście jednak są. W końcu tak podobna do Szkocji Północ – stała się w końcu niepodległa!